fbpx

RE:
VIEW

Bobsleje w pomarańczach

Poradziecka atrakcja, kilka ładnych uliczek i... tyle? Sigulda znalazła sposób, aby zapadać w pamięć. Na pomarańczowo

Autor:WIKTOR URBAŃSKI
Opublikowano:03 CZE, Środa

Ależ adrenalina! Półtora kilometra szaleńczego zjazdu obłymi sankami jak pociskiem. Lodową rynną wyślizganą do maximum. Po serpentynach, zakrętach, łukach. Z prędkością powyżej limitu na autostradzie, z przeciążonym do wartości 7g ciałem rzucanym na boki.

Przetrwać tę minutę. Na mecie zdjąć mokry od potu połyskliwy kombinezon, rękawiczki i kask, który ratował nas przed rozkrwawieniem głowy.

Rozejrzyjmy się dookoła. Pusto, cicho, majaczą jakieś bloki na przedmieściach. Jesteśmy pod Siguldą, na chłodnej Łotwie, 50 km od Rygi. W dawnej Łotewskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej.

Rekordowe sanki

Bobslejami ściga się samemu albo w dwójkę. Decydują ułamki sekund. Na Łotwie każdy wie, gdzie trenuje się bobsleje. Gdzie szkolą się bobsleiści, którzy później wygrywają igrzyska olimpijskie czy mistrzostwa świata. Bo przecież "gdzieś muszą trenować", prawda?

Tor powstał za czasów Związku Radzieckiego. Komunistyczni towarzysze z Moskwy uznali, że bobslejową potęgą ZSRR stanie się dzięki laboratorium jazdy na szybkich sankach na Łotwie. Projektanci z Rygi pomogli rozrysować projekt, budowlańcy z pobliskich osad wznieśli obiekt w latach 1984-86.

Niepodległej Łotwy jeszcze nie było. Odrodziła się w 1991. Teraz radzi sobie całkiem sprawnie obchodząc w 2018 100-lecie pierwszej deklaracji niepodległości.

Ma 2 miliony mieszkańców i stabilną gospodarkę. Pełnymi garściami czerpie unijne fundusze. Od dawna jest w strefie euro.

Tor zmurszał trochę i posunął się w latach. Ale stoi. Właściwie to wisi na potężnych podporach. A kiedy zawisamy na samej górze (117m) ściśnięci w maleńkiej kapsule, wisi nam już wszystko. Wystrzał bolidu w dół to jak skok na bungee, ultraszybki diabelski młyn, czy średniowieczna beczka śmiechu.

Rozdygotani są amatorzy, rozdygotani zawodowcy. Ci pierwsi, bo nigdy nie zjeżdżali i nigdy już nie zjadą. Ci drudzy, bo każdy zjazd 16-skrętną trasą ma być lepszy, szybszy, zwinniejszy.

Rekordziści potrafią śmigać całe dnie. Cała 16-tysięczna Sigulda wie, że trzeba im wtedy dać spokój. Dlatego, choć tutejszy tor był areną wspaniałych sportowych osiągnięć i nawet poza zimowym sezonem, mało kto tu się szwenda.

Mistrzowie trenują w ciszy, rodzą się nowe talenty.

Jak lokalni mistrzowie z pobliskich bloków, bracia Andris i Juris Šici oraz skeletonista Martions Dukurs, którym na tym torze trenowało się tak dobrze, że przywieźli medale z Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver w 2009.

Raz na jakiś czas przyjeżdża też Polska. Polska reprezentacja. Pod treningowym centrum parkują auta z polskimi rejestracjami. Z Warszawy jest tu ponad 700 km, z Moskwy niewiele więcej. Stąd mnóstwo tu Rosjan, którzy medale w bobslejach zdobywają regularnie.

Sigulda to ich dom. Dom mocno pochyły. O nachyleniu 9°.

Pomarańczowe wszystko

Tak naprawdę, gdyby nie szybki tor dla saneczkarzy, nie byłoby wiele powodów, aby pisać o Siguldzie. Ot, kilka ulic, hoteli, park, dworzec, komunistyczno-sanatoryjna zabudowa.

- Nuda? - pytasz sam siebie pijąc drinka z nowymi rosyjskimi przyjaciółmi w bilard-klubie.

A jednak Sigulda potrafi zapadać w pamięć. Głównie dlatego, że jej okolice potrafią przyćmić samo miasto. Jest naprawdę uroczo. Można biegać, skakać, latać, pływać. Są lasy, pagórki, świetne trasy rowerowe i spacerowe.

Kraina to Liwonia, zwana „Małą Szwajcarią”. Pobliski wąwóz rzeki Gauja, ruiny krzyżackiego zamku Siegewald, Nowy Zamek + oldschoolowa kolejka linowa, której urokliwą trasę przepięto nad doliną Gauji na wysokości ponad 40 metrów.

Dreszczyk emocji budzi pomknięcie kilkadziesiąt metrów nad ziemią dzięki specjalnym, podpiętym pod linami kolejki platformami.

Próbowaliśmy. Hardcore...

Marketingowcy Siguldy doskonale więc wiedzą, że miasto atrakcjami ustępuje nieco malowniczej okolicy. Stąd pomysł na uderzający w oczy pomarańczowy kolor, jaki towarzyszy wszelkim miejskim kampaniom reklamowym czy promocyjnym wydarzeniom.

Pomarańczowe są tu wykrzykniki w logo miejscowości. Pomarańczowe długopisy czy breloczki, jakie dostaje się w jako pamiątkowy gadżet. Pomarańczowy jest dworzec kolejowy (wygląda jak chińska pagoda), a nawet fasady pobliskich bloków.

Tonacja orange

Pomysłowo urządzono punkt informacji turystycznej. Multum asortymentu aż mieni się od rozmaitych odcieni i nasyceń pomarańczu. W szklanej przybudówce umocowano pomarańczowe ludziki, na pomarańczowych stołach rozłożono mnóstwo papierowych ulotek i materiałów w tym kolorze.

Nie zapomniano też o ekologii, z jaskrawym kolorem dekoracji kontrastują... brzozy.

Wystarczy przejść się po mieście, aby zrozumieć, że cały jego marketing oparto na tym jednym kolorze. Jakby w kontrze do zszarzałej przez lata, sowieckiej rzeczywistości. Symbolicznie.

Jeśli nie wiesz, jak pomyśleć o Siguldzie - pomyśl na pomarańczowo. I myśl na "tak", si? Oranżowe kolory kontrastują z wciąż szarawym - tym razem klimatycznie - bałtyckim krajobrazem.

Gdyby jakimś cudem do lokalnej drużyny piłkarskiej przyjechała na mecz towarzyski reprezentacja Holandii, kibice dostaliby oczopląsu.

Dlaczego piszemy Wam akurat o Siguldzie? Dobre pytanie. Może dlatego, że po prostu nie daje nam spokoju? Kreacja, jaką przybrała, jest zarazem odważna i prosta. Banalna i urocza. Na pewno jaskrawa i optymistyczna.

Tak oto łotewskie miasto na krańcu Europy, które pewnie minęlibyśmy jak setki innych, wywołuje uśmiech. Nie tylko na twarzach bobslejowych medalistów.

Promocja na dobrym torze

Łotewski case przywołujemy również, bo coś nam to przypomina. W agencyjnym odłamie Re:view pracujemy często z samorządami. Obserwując marketingowe zmagania (nie tylko polskich) miast czy regionów, nie możemy się nadziwić, jak udziwnione mogą być reklamowe hasła, przekombinowane logotypy, wyciągnięte za uszy i sztuczne strategie promocji.

Szokują kwoty, jakie wydaje się na pracę sieciowych agencji, które po wielu miesiącach proponują klientom hasła "takie, jak wszędzie". Logo, które okazuje się później zmodyfikowanym logo związku myśliwych z amerykańskiego Idaho albo klubu gejowskiego z Auckland w Nowej Zelandii.

Budzą uśmiech skojarzenia, jakie próbuje się przemycać w reklamowych materiałach. Ze słynnym "Radom. Tu chcę mieszkać" na czele. Nietrudno o awantury, jak tę z Podlasia o strategię pod hasłem "Wschodzący Białystok"...

Sigulda tak nie działa. Funkcjonuje inaczej. Pomarańczowy implant, jaki nosi na sobie i gra słów litery "S" z wykrzyknikiem imitującym "I", to coś najprostszego, co można wymyślić. A najprostsze ponownie okazuje się najlepsze. Zmienia optykę. Budzi zaskoczenie. Utrwala się.

Jeśli więc spytacie Re:view, czy warto poznać Siguldę na Łotwie, nasza odpowiedź będzie wyrażona zrozumiałym na całej planecie hasłem: SI! SI! SI!

I choć zmierzają do niej ultra-szybcy bobsleiści z całego świata obrać dobry tor na zwycięstwo, my zmierzamy do centrum.

Napić się kawy z pomarańczą.

podziel się

  • facebook
  • linkedin
  • twitter
  • pinterest
  • email

tagi

re:
Bobsleje w pomarańczach
VIEW

następny artykuł
Re:view lubi ciastka. A ciastka to cookies. Re:view na Twoim mobajlu, kompie czy tabku to ciastka na talerzu. I to oznacza, że się na nie zgadzasz. Ok
Chcę dowiedzieć się więcej