Śniadanie jem szybko, choć chwila przed szóstą. Chorizo na chleb, trochę sera, oliwki, pomidorowa salsa. Obowiązkowo kawa na tarasie z widokiem na Atlantyk. Rześko, morsko, trochę mgliście. A przede wszystkim ciemno. Słońce wstanie za trzy kwadranse. Ja wstałem za późno.
Zawsze powtarzam sobie, że lepiej obudzić się sporo przed świtem. Zwłaszcza, że 4600 km stąd moi polscy znajomi / pracownicy / klienci, na swoich zegarkach / pulpitach / ekranach widzą już godzinę siódmą.
Siódma to polska pora do pracy. Dawniej wyjścia z domu, teraz przeciągania się w łóżku. Ja w nadmorskim Punta del Hidalgo muszę nadrobić godzinę. Wysłać maile, wydać dyspozycje, zaprogramować dzień.
No dobrze, pracę zaczynam wcześniej, ale kończę też godzinę przed Wami. Kiedy w kontynentalnej Europie / Polsce zegar wskazuje 16, ja od godziny jestem w samochodzie. W trasie na drugi koniec wyspy. Mknąc szybkimi serpentynami zapominam o robocie.
Słońce wciąż mam wysoko, dnia jeszcze kilka godzin. Tak, mamy tu zimę ale nie taką jak u nas. Dziś 22 stopnie, lekki wiatr, idealna pogoda na kąpiel. Fit obiad po drodze a potem kąpiel w naturalnych basenach Garachico...
Teneryfa. Największa z Wysp Kanaryjskich. U gorącego wybrzeża Afryki. Bliżej stąd do Senegalu, niż do macierzystej Hiszpanii. Subtropiki, ciepłe prądy, wiatry znad Sahary, bujna roślinność ale też suche piaski i skały. Czas biegnie tu leniwie, choć w produktywności biję tu życiowe rekordy. Mam wszystko czego "cyfrowy nomad" potrzebuje do pracy zdalnej. Komputer, smartfon, dysk z danymi, chmurę, roaming, szybki internet LTE.
Rozpisują się o mnie kolorowe magazyny ("firma przeniosła biuro na Kanary i odniosła sukces"), kręcą filmy jutuberzy ("zobacz, jak wygląda praca zdalna na Kanarach"). Brytyjski Guardian obwieszcza, że nadchodzi czas takich jak my ("cyfrowi nomadzi mają tu jak w raju"). Okazuje się, że nie tylko pracuję stąd w pocie czoła, ale na dodatek... wyznaczam trendy.
W Polsce mało kto się orientuje, że napieprzam w klawisze z okolic Mauretanii. Że dzwonię spod palm z widokiem na skaczących po falach surferów. Że zamiast kremu na mróz, smaruję się kremem do opalania.
Muszę się tylko przyzwyczaić do sekundowego opóźnienia w telefonie (ach, ten dystans), nie wspominać rozmówcom o ciepłej pogodzie (może sprawić niepotrzebny dystans), a w covidowych czasach uważać na transmisję wirusa (tu również - do odwołania - obowiązuje social distance).
Jakbym nie wyjechał z Polski. Jestem na bieżąco: przeglądam Twittera, informacyjne portale, słucham wiadomości. Po uszy zanurzam się w codzienności mojej firmy, tak jak popołudniem zanurzam się w oceanicznej wodzie.
Procesy idą szybciej, sprawy załatwiam sprawniej, zdążam ze wszystkim. Wieczorami gawędzę przez komunikatory, czytam książki, oglądam seriale. Ostatnio połykam "Normalnych ludzi" na HBO...
Wynająłem apartament na dwa tygodnie. Ale znam takich, co siedzą tu od roku. Pracują, komunikują się ze światem, załatwiają biznesy na okrągło. Nie są na wakacjach, choć pozornie może to tak wyglądać. Traktują to jako ucieczkę od zagonionego świata, skok w większą produktywność. Ale też bezpieczną przystań w niespokojnych czasach.
Dla wielu jest tu taniej, niż w macierzystych bazach. A na pewno przyjemniej.
- Decyzję podjęliśmy szybko. Wiedziałem co się szykuje na covidowej mapie Europy i wyszło mi, że tu będzie najbezpieczniej. I najcieplej - Michał, 33-letni Senior PR Manager jednej z topowych warszawskich agencji reklamowych, brzmi w słuchawce bardzo przekonująco.
Jesienią 2020 spakował 30 kg walizkę i wylądował w Corralejo na północy Fuerteventury. Mamy do siebie zaledwie 250 kilometrów, Fuerte leży bliżej Afryki i jej krajobraz nie jest tożsamy z Teneryfą.
Dzień Michała wygląda jednak bardzo podobnie, jak mój. Budzi się wcześniej, pracuje ileś godzin, kończy zanim polskie miasta staną w korkach. Zamiast smogu, temperatury typu +2, marznącego deszczu ma... okej, okej, nie będę Was już wkurzać. Powiemy tylko tyle, że jest nas tu nawet kilkadziesiąt tysięcy. I to my rządzimy / urządzamy się na tych wyspach. A nie turyści, co w tym sezonie musieli zostać w domach.
- Fuerteventurę wybrałem na biuro dokładnie z takich powodów, jak Ty Teneryfę - śmieje się Michał. Wspomina, że tak naprawdę warunki były trzy. Szukali miejsca niedrogo do wynajęcia, z dobrym internetem, i w ciepłym klimacie. Padło na Kanary, bo jako Hiszpania to część Unii Europejskiej. A to oznacza darmowy roaming, dostęp do służby zdrowia, tanie ubezpieczenie. Słowem: europejskie warunki do komfortowej pracy.
Wynajmują hotel. Tak, normalny hotelowy gmach, w którym zazwyczaj zatrzymują się wycieczki z Niemiec, Szwecji czy UK. Za cenę mieszkania w Polsce mieszkają w trzygwiazdkowym apartamencie w Corralejo z widokiem na ocean. Do dyspozycji basen, hotelowe lobby, szybki internet (specjalnie zainstalowana sieć z loginem "NOMAD") . Oczywiście, w tej cenie nikt z hotelu im nie sprząta, ani nie gotuje. Sprzątają sami, żywią się we własnym zakresie.
- Hotele tutaj nie chcą stać puste. Oferują programistom, inżynierom, branży kreatywnej miejsce do pracy, spania, spędzania czasu. W miejsce masowej turystyki ściągają aktywnych zawodowo 30-40-latków. Po pierwszym szoku z marca 2020, kiedy Kanary opustoszały kompletnie, próbuje się jakoś zasklepić tę dziurę. Ten sezon wcale nie musi być stracony - mówi Michał.
W hotelowym lobby najczęściej spotyka Ivana, 28-letniego programistę ze Słowacji. Ivan mieszka od kilku lat w Londynie, ale na Fuerteventurę trafił czarterem już w czerwcu 2020. I nie zamierza się stąd ruszać.
- Pracuję w prężnym startupie z branży fintech. I tak wszystko robię zdalnie bo moja firma zamknęła biuro już wiele miesięcy temu i powiedzieli nam, że otworzą je znowu, jak zaszczepi się 90% społeczeństwa. Moje londyńskie mieszkanie kosztuje mnie w przeliczeniu 1500 euro. A że Wielka Brytania teraz to jedna wielka trupiarnia, wszystko jest zamknięte, a pogoda potrafi kompletnie zdołować, wybór jest oczywisty. W Corralejo mieszkam za 900 euro w super apartamencie. Mam ciepłą aurę, basen, wspaniałą przyrodę za oknem. Covid? Oczywiście że uważam na potencjalne zakażenie, ale w UK nawet nosa bym z domu nie wychylił - podkreśla Ivan.
Na Kanarach podoba mu się niemal wszystko. Załamanie turystyki, które tak bardzo martwi miejscowych, jego nie dotyczy. Wręcz przeciwnie, cieszy się, że może podziwiać wyspę bez tłumu wrzeszczących turystów, disco i komercji. Normalnie pewnie by tu nie przyjechał. Teraz ma plan spędzić tu nawet dwa lata.
- Same plusy. Taniej, cieplej, efektywniej. Moi szefowie nie mogą się mnie nachwalić. Jestem pewien, że mi zazdroszczą. Aha, no i nie muszę stresować się wyjazdem na wakacje. Holidays mam każdego dnia, od 16-tej. No i weekendy mam wolne, których nie spędzam w samolocie. Idę w góry albo wsiadam na rower - uśmiecha się Ivan.
O minusach mówi niechętnie, ale jeśli już są to te, związane z oddaleniem od rodziny i przyjaciół. - Zoom to nie wszystko. Brakuje trochę kontaktu z bliskimi. Ale mimo wszystko nie żałuję, że tu przyjechałem.
Lokalne rządy Wysp Kanaryjskich szacują, że w czasie pandemii liczba turystów spadła, w zależności od regionu, między 66 a 82%. Jeszcze w 2019 roku na Gran Canarię, Teneryfę, Lanzarote, Fuerteventurę i kilka pomniejszych wysp, przyleciało ponad 15 milionów turystów. Dzięki nim turystyka stanowiła aż o 35% tutejszego PKB oraz decydowała o ponad 40% miejsc pracy.
Realia brutalnie przerwanego roku 2020 i wciąż fatalnego 2021 nie napawają optymizmem. Stąd specjalna kampania marketingowa, której celem jest ściągnięcie na wyspy blisko 30 tysięcy pracowników zdalnych.
Jeszcze kilka lat temu praca zdalna z Wysp Kanaryjskich uważana była za rzadko spotykaną ekstrawagancję. Teraz biura turystyczne, wyspecjalizowane przez lata w masowych wycieczkach, potrafią na miejscu urządzić życie zainteresowanej osobie w kilka dni. Wynająć mieszkanie w dobrej lokalizacji, załatwić samochód, motocykl czy rower, pomóc w załatwieniu statusu rezydenta, otwarciu rachunku w hiszpańskim banku czy ściągnięciu bagażu z macierzystego kraju.
O tym, że Kanary stoją pracą zdalną, nikogo nie trzeba przekonywać. Hotelowe molochy w kurortach typu Costa Adeje na Teneryfie czy Maspalomas na Gran Canarii zmieniają się w ostatnich miesiącach w ogromne coworki. A w nich setki ludzi z branży IT i technologii, pracują zdalnie nad projektami. Zatrudniające ich firmy, zmuszone w czasie covidu do przejścia w 100% na model pracy online bądź szukania hybrydowych rozwiązań, nie stwarzają problemów.
Każdy decyduje sam, czy jest w stanie z odległości kilku tysięcy kilometrów, wykonać wszystkie zadania. Raportować, być w kontakcie.
Justyna, 35-letnia właścicielka firmy szkoleniowej dla firm z obszaru IT, na Teneryfę przyleciała w listopadzie. Jest tu z mężem i córką. Zapuszczają korzenie nieopodal Costa Adeje, mają już swoich znajomych, lm.in z Rosji, Ukrainy czy kontynentalnej Hiszpanii. Do Polski wpadną w kwietniu załatwić kilka spraw i zdecydują, czy nie trafić tu na jeszcze chwilę. Córka "chodzi" do szkoły, mąż skupia się na własnym projekcie.
- Tak naprawdę przyjeżdżaliśmy tu co roku na kilka zimnych tygodni - wspomina Justyna. - Ale teraz sytuacja diametralnie się zmieniła, bo całe Kanary stały się naprawdę sporym coworkiem i oazą dla ludzi z IT. Najważniejsze, że na przyjezdnych czeka tu elastyczna oferta, skonstruowana idealnie pod pandemiczne realia w kontynentalnej Europie - słyszymy.
- Kanaryjczycy wiedzą, czego potrzebujemy. I starają się nam to zapewnić. Nikt nie wymaga nie wiadomo jakich fajerwerków. Każdy uważa swe kanaryjskie życie za jakiś etap. Na podsumowania przyjdzie czas. Tak jak na decyzję: co dalej - mówi Justyna w rozmowie z Re:view.
Jeśli więc ktoś chce przeorganizować sobie życie w kanaryjskim kierunku, ma teraz idealny timing. Choć... zaczyna robić się tłoczno. Spragnionych takiej pracy przyciąga też metka Wysp Kanaryjskich, jako stosunkowo wolnych od epidemii Covid-19. Podczas gdy w kontynentalnej Hiszpanii sytuacja od roku jest tragiczna, o tyle tutejszym władzom udało się opanować wzrosty zakażeń. Testy, limity przyjazdów, ograniczony ruch na lotniskach. Wszystko to sprawia, że o dłuższy pobyt na Kanarach trzeba się jednak postarać.
Ale co ważne, procedury imigracyjne i kwestie zezwoleń na pobyt dłuższych, niż unijne limity, też stopniowo są luzowane. I tak obecnie najlepszą opcją pracy zdalnej na wyspach jest hiszpańska wiza do samozatrudnienia. Dzięki temu cudzoziemcy mogą wjechać do Hiszpanii, mieszkać i pracować. Taka "wiza" uprawnia do pobytu na okres do jednego roku.
Popularne, zwłaszcza na Gran Canarii, są nie tylko coworkingi, ale też oferta colivingowa. To rodzaj dzielonego z innymi mieszkania oraz wspólnej przestrzeni do pracy + dostępu do internetu.
- Rodzaj współczesnego Erasmusa - śmieje się Justyna. I dodaje, że w ten sposób żyją głównie najmłodsi rezydenci Kanarów ale zaletą tego modelu jest zawiązywanie nowych znajomości, przyjaźni, pomaganie sobie nawzajem, wymiana wiedzy i kompetencji.
Ale tak naprawdę rytm pracy jest bardzo podobny, jak w rodzimych realiach. Kto w skupieniu programuje, ten nadal programuje. Kto stuka godzinami w klawisze mailując z klientami, ten stuka. Kto nawija przez słuchawki / mikrofon na biznesowym callu, tu nadal to kultywuje.
W tym sensie potwierdza się, że w tych zawodach pracuje się niemal tak samo, pod każdą szerokością geograficzną.
- Kogo my tu nie spotykamy. Brytyjscy hipsterzy z agencji marketingowych, duńscy specjaliści od aplikacji, węgierscy spece od finansów, niemieckie freaki z nowych startupów. Praktycznie przekrój całej Europy, łącznie z krajami spoza Unii - opowiada Lotta z Finlandii, która wraz z chłopakiem przenosi się właśnie z Gran Canarii na najbardziej "kosmiczną" z Wysp Kanaryjskich - Lanzarote.
W Helsinkach zajmowała się zbieraniem danych na powstającą właśnie platformę do zarządzania finansami. Ale spodziewane zamknięcie kraju "wywiało" ją blisko 7 godzin lotu na południe. Lotta jest zdania, że wypracowany podczas pandemii model organizacji pracy zdalnej na wyspach, sprawdzi się również w przyszłości.
- Masowa turystyka wróci dopiero za kilka lat. Ale już teraz widać, że wielu mieszkańcom Kanarów, ten rodzaj biznesu po prostu się opłaci. Cyfrowi nomadzi są praktycznie bezproblemowi, nie oczekują luksusów, nie sprawiają problemów, zajmują się głównie pracą. Co ważne, część z nich pragnie samotności, a część jest bardziej skłonna tworzyć pewnego rodzaju "kolonie". Wówczas właściciel hotelu powinien mocno przemyśleć, czy nadal reklamować swój hotel w folderach TUI czy Neckermanna. A może raczej zalogować się na facebookowe grupy à la "Praca zdalna na Kanarach. Lub bezpośrednio przez LinkedIn szukać wartościowych rezydentów na dłuższe pobyty - zastanawia się Lotta.
Co ciekawe, w ślad Wysp Kanaryjskich idą też inne adresy globu. Długoterminowe wizy dla zdalnych pracowników oferują już władze Barbadosu, Aruby, Mauritiusa czy Dubaju. Ale wiele innych kurortów (np. w Stanach Zjednoczonych), rusza na łowy po takich klientów. Zamiast super-fal dla surferów, reklamują super-szybkie fale Wi-Fi do surfowania - nomen omen - wśród swoich projektów. Zamiast gorącego słońca, polecają klimatyzowane wnętrza + realia na wzór biura. Zamiast całodniowego wyżywienia rekomendują lokalne restauracje z bio-jedzeniem.
Dane od deweloperów z popularnej od zawsze wśród turystów Florydy, nie pozostawiają wątpliwości. Z idealnych na wakacje rejonów Orlando, Tampa, Palm Beach czy Miami płyną informacje o przekształcaniu nie tylko hoteli, ale nawet domów jednorodzinnych, w quasi-biurowe przestrzenie. Eksodus zdalnych pracowników z miast północy USA jest tak wielki, że po raz pierwszy w historii o rozdrapywaniu ofert sprzedaży domów na Florydzie, decyduje nie gwałtowny wzrost zainteresowania turystów, co popyt wśród zdalnych pracowników.
- Cyfrowych nomadów będzie przybywać. Do pewnych przyzwyczajeń sprzed, nie wrócimy już nigdy - uważa Michał. Dzwonimy do siebie wieczorem. Popijam drinka.
- O wszystkim znów będą decydować pieniądze. Jeśli zrobi się tu za drogo, ludzie wrócą do siebie. W końcu głównie tu pracujemy, a nie byczymy się na leżakach, prawda? - pyta retorycznie Ivan. Zaznacza, aby pamiętać, że to nie opcja dla wszystkich. Gros zawodów, wykonywanych nawet w hybrydowych okolicznościach, zupełnie się do tego nie nadaje.
- Ogólnie, na pewno to dobry sposób na życie. Zarówno dla podobnych nam ludzi, jak i dla miejscowych. Ten trend zrodził się naturalnie. I jest odpowiedzią na to, co dzieje się w świecie - nie ma wątpliwości Justyna.
- Już wcześniej wielu ludzi z Skandynawii czy innych krajów północy Europy, decydowało się mieszkać dłużej, a może i przeprowadzić na stałe na Kanary. Dla mnie nie jest to nic dziwnego, ale faktycznie, skala tego zjawiska musi zastanawiać. Myślę też, że jeszcze nie nadążają za tym firmy. Co prawda w czasach cyfrowej rewolucji i procesów online "tu i teraz", nie ma różnicy gdzie wpatruje się w komputer Twój pracownik. Ale za jakiś czas, gdy biura znów się otworzą, praca hybrydowa stanie się faktem. A wówczas trudno wskakiwać w nocny samolot na siedem godzin, żeby rano meldować się na zebraniu w Helsinkach z kawą w ręku - snuje prognozy Lotta.
Ma rację. Jak na razie nasi "nomadzi" trafiali tu w dość problematyczny sposób. W tym sezonie lata się okazjonalnymi czarterami, drży się o nie odwołanie lotu z powodów wirusowych, podróżuje w maskach, przesiada po dwa razy w europejskich hubach. Wygląda na to, że ten kto trafia w ten czas na Kanary, ten szybko stąd nie odleci.
Ale czy chciałoby się Wam stąd wyjeżdżać?