fbpx

RE:
VIEW

Kto wygra Wyścig Niepokoju?

Podczas gdy stara Europa zakaszle się na śmierć, a USA będą słaniać się na nogach, Chińczycy wznowią działanie taśmy produkcyjnej na globalną skalę. Już teraz to ekonomia z innej planety. A wkrótce już inna, bezkonkurencyjna, galaktyka

Autor:RAFAŁ ROMANOWSKI
Opublikowano:30 MAR, Poniedziałek

Chińskim agentem zostajesz błyskawicznie. Wystarczy, że napiszesz kilka pozytywnych zdań o Chinach czy ocenisz w pozytywnych barwach ich gospodarkę czy pochwalisz za walkę z koronawirusem. Momentalnie czujesz na sobie podejrzliwe spojrzenia.

Za ciężką dolę Tybetańczyków, za represje wobec Ujgurów. Za próby podporządkowania sobie Tajwanu czy pacyfikacji wolności w Hong Kongu. Za koszmarne warunki w fabrykach-obozach pracy. Za więźniów politycznych. Za propagandę. Za cenzurę.

Tak już się składa, że jeśli za cokolwiek dobrego chwalisz Chiny, automatycznie kwalifikują Cię jako zwolennika wszystkiego, co jest tam złe, niedemokratyczne i kontrowersyjne.

W końcu to Chińczycy nie pasują do miłującego wolność świata, prawda? 

Nie to co my. 

Ten tekst będzie inny. Dla jasności, byłoby pomyłką chwalić Chiny za cokolwiek z wyliczanki powyżej. Jako zwolennicy demokracji, wolności wyboru, swobód obywatelskich, wszystko to wywołuje u nas sprzeciw i oburzenie. Cóż jednak w sytuacji, gdy Re:view - programowo - stara się nie mieszać w politykę?

A jednak chcemy pisać teksty o Chinach. Fotografujemy je, organizujemy tam plany filmowe. Zjawiamy się z wizytą wierząc, że właśnie u nich bije puls zmian współczesnego świata. Że w wielomilionowych metropoliach tworzą się biznesowe strategie, hi-techowe pomysły, społeczne procesy, o jakich chcemy Wam opowiadać.

Zamawiając na migi poranną herbatę w modnym bistro w Guangzhou, licząc strzeliste wieżowce Pudong z szanghajskiego bulwaru Bund czy spiesząc się na autobus przy nadgranicznej z Hong Kongiem stacji Futian, pojmujemy po prostu te procesy szerzej. 

Czy mamy nie zauważyć, oszałamiających sukcesów chińskiej gospodarki, które budzą podziw nawet największych malkontentów? Nie zgodzić się, że to głównie Chińczycy dyktują obecnie trendy na mapie rozwoju technologii? Nie docenić ich morderczego wysiłku w zdławieniu epidemii COVID-19?

Przecież to wszystko twarde fakty. Tak samo jak druga, brzydka strona medalu / modelu chińskiego, o którym Chińska Republika Ludowa najchętniej wcale by z nami nie rozmawiała. Ileż to razy dyskutując z Chińczykami ważyliśmy słowa, wymienialiśmy znaczące spojrzenia, unikaliśmy niewygodnych tematów...

Taki już model rozmowy musimy przyjąć.

I kropka.

Pułapka wszelkich dyskusji o współczesnych Chinach polega na tym, że te dwa wątki - gospodarczo imponujący + politycznie wstydliwy - są z sobą nierozerwalnie związane.

Ale rozmawiać da się tylko jeśli nie zwiążesz ich z sobą.

Cóż bowiem z rozmowy o niedemokratycznej twarzy chińskiej władzy, skoro nasz oponent zaraz zgniecie nas stwierdzeniem "no, ale Chiny odnoszą fantastyczne sukcesy w gospodarce".

Co po wymianie zdań o biznesowych sukcesach Państwa Środka, skoro zaraz słyszysz "no tak, ale oni nie szanują praw człowieka"...

Dlatego też o polityce porozmawiamy innym razem. A dziś chcemy krótko zająć się ekonomicznymi zagadnieniami. Pokazać, gdzie na osi czasu w 2020 roku są aktualnie Chiny.

I dlaczego ich dystans do odchodzącego do lamusa starego świata, będzie się gwałtownie powiększał.

Bo będzie. 

To się nadaje do mediów

Marzec 2020. Epidemia COVID-19 wybucha w świecie z destrukcyjną siłą. Gwałtownie zaciągnięty hamulec wiodących gospodarek, śmierć tnąca kosą tysiące ludzkich istnień, wyludnione ulice miast Europy, Ameryki, Azji.

Tak rozpocznie się rozdział "Pandemia i kryzys roku 2020" w podręcznikach historii. Tych, które dopiero wydrukujemy w bliżej nieznanej przyszłości.

Jedno jest pewne: już teraz widać, kto w tej globalnej rozgrywce wychodzi na prowadzenie. A kto na dłuższy czas może pogrążyć się z marazmie.

Za chwilę będzie to wiedzieć każde dziecko: zwycięzcami są Chiny. Co prawda, do tej roli kraj ten gruntownie przygotowywał się na długo wcześniej. I pewnie nie do końca przewidział, że przyjdzie mu stać się już teraz światowym liderem. W dość kłopotliwych okolicznościach. 

A to za sprawą ataków koronawirusów - mikroskopijnych kulek w ciernistych koronach, które za cel obrały płuca żyjących w błogiej nieświadomości homo sapiens (tezę o celowym "wypuszczeniu" nowej mutacji wirusa SARS z chińskiego laboratorium zdecydowanie wkładam między bajki).

Ale u progu wirusowej katastrofy w Europie i Stanach Zjednoczonych, to właśnie Chińczycy mogą pierwsi odtrąbić wygaszenie epidemii. 30 marca 2020, kiedy piszę te słowa, liczba ofiar śmiertelnych w pozostałych krajach od kilku dni jest wyższa, niż żniwa wirusa w Chinach.

I to w oficjalnej wysokości, bo są też tacy - jak włoski dziennik Corriere della Sera - którzy tropem niektórych chińskich mediów twierdzą, że ofiar w Hubei mogło być nawet... 10 razy więcej.

Niedługo nawet te nieoficjalne dane będą już nieaktualne. W perspektywie miesiąca chorować będą już miliony ludzi.

Przy czym nie będą to już chińskie miliony. Chiny ze swym ludnościowym potencjałem bliskim 1,4 miliarda obywateli kończą właśnie zmagania z koronawirusem oficjalnym wynikiem 0,06% zarażonej populacji. W wyniku zabójczego działania SARS-CoV-2 śmierć poniosło więc... 0,0003% obywateli.

(tu wrzutka dla nie przekonanych rzekomo "open data" z Chin. Jeśli uważasz, że chińska propaganda 10-krotnie zaniża liczbę przypadków śmiertelnych po prostu wymaż jedno zero po przecinku).

W tym samym czasie rządy Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii oceniają, że w zachodnich społeczeństwach, nową mutacją SARS (severe acute respiratory syndrome) zarazi się nawet 60-80% ludzi (sic!).

Jeszcze inaczej sprawa ma się z USA, które w rekordowo szybkim tempie (równe 2 miesiące) stało się najbardziej zaraźliwym i zarażającym się narodem świata. Biorąc pod uwagę ludnościowy potencjał i mobilność amerykańskiego społeczeństwa, długo nikt nie pobije ich wyniku.

Tak źle nie miało prawa być. Porażające liczby. 

W kleszczach SARS

Koronawirus rozlewa się więc, jak chce, na cały świat. A liczące się kraje, którym udaje się utrzymać niski wskaźnik zachorowań i ofiar, można policzyć dosłownie na palcach jednej ręki. Tajwan, Wietnam, Korea Południowa.

Co z czym możemy więc porównać? Chiny vs. resztę świata. Kraj, który pierwszy poczęstował innych zabójczym patogenem, ale też jako pierwszy zdławił go niemal w zarodku. Z krajami starego porządku (Unia Europejska, USA), które mimo wielu tygodni opóźnienia zarazy, nie potrafiły skutecznie się do niej przygotować.

Co więcej, nie potrafiły ocenić jej rozmiaru. Ani wreszcie skutecznie się jej przeciwstawić.

Kiedy Chińczycy w maskach ratowali ludzkie życia i odkażali swoje miasta, europejscy decydenci, politycy i biznesmeni śmigali na nartach w alpejskich kurortach. 

Jak to! SARS miało tu nie być! Przecież zarazki mieli rozsiewać koczujący na Lesbos uchodźcy z Iraku i Syrii! Przecież to "chiński wirus"!

Może i tak, ale w tygodniach gdy nie mamy już nic do stracenia, a epidemia pokrywa już niemal cały globus, jedynym miejscem w miarę od niej wolnym są... Chiny.

Te same, które jeszcze dwa miesiące temu w panice budowały robocze szpitale, spawały ludziom drzwi do mieszkań, wpychały ich przemocą do domostw, patrolowały ulice żołnierzami z bronią.

Ktoś powie: w Wuhan zduszono epidemię, ale jakim kosztem? Owszem, drakońskie środki, jakimi Chińczycy rozprawiali się z niewidzialnym wrogiem, nas, wychowanych na zachodnich wartościach, mogą szokować. Zwłaszcza, że w odróżnieniu od rzekomo pustych ulic miast UE czy USA, te w Chinach faktycznie nie notowały ludzkiej obecności.

Sporadycznie napotkane jednostki w maskach i kombinezonach udające się raz na 3 dni do sklepu wg ustalonego z lokalną władzami rozdzielnika - nie jest to obrazek, który moglibyśmy w naszym zachodnim miłowaniu praw jednostki, łatwo zaadaptować.

Tak wygląda jednak prawdziwa, radykalna kwarantanna.

Pogromcy pandemii 2

Mimo sceptycyzmu wobec danych płynących z rządowych kręgów Pekinu, początkiem kwietnia 2020 wynik starcia z koronawirusem w Wuhan, Kantonie, Szanghaju czy Chengdu, jest już praktycznie przesądzony. A ewentualna druga fala zarażeń na start łatwiejsza do wykrycia, zdiagnozowania i ponownego zduszenia w zarodku.

Jeśli więc przyjąć informacje stamtąd za względnie potwierdzone, Chiny mimo ofiar, bólu, łez, miliardów juanów wydanych na trwającą dwa miesiące pauzę produkcyjną, wracają właśnie do pełnych mocy przerobowych.

Finalnym efektem tej układanki będzie więc globalna zmiana punktów ciężkości na gospodarczej mapie świata. I to właśnie chiński organizm będzie w nowej rzeczywistości liderem i podstawowym punktem odniesienia.

Czy kogoś to jeszcze dziwi? Czy nikt się tego nie spodziewał? 

Nie musieliśmy na co dzień o tym rozmyślać. Tak jak oczywiste, że SARS nie miał szansy zjawić się w Europie, tak geopolityczna układanka była dla nas jasna. Od kilkudziesięciu lat to Stany Zjednoczone dyktowały wraz z azjatyckimi tygrysami kierunki rozwoju.

Azją rozumianą też niejednorodnie, bo z początku wiodąca w dalekowschodniej perspektywie była Japonia ery Toyoty czy Sony. Później rozbłysnął Tajwan emblematami Sharpa. Wreszcie bardzo jasnym światłem rozświetliła się Korea Południowa epoki Samsunga, Hyundaya czy LG.

Startujące nieomal z poziomu pługu i nadrabiające wieloletnie zapóźnienia Chiny stopniowo obrastały w inne skojarzenia. Mówiono o nich jako dostarczycielach "chińszczyzny", tanich surowców w każdej ilości, rosnącej wciąż masowej produkcji, wszechobecnej imitacji. Ale też zatruwaniem środowiska, fałszowaniem patentów, dostarczaniem na ogromną skalę towarów niskiej jakości za konkurencyjną cenę.

Nie czas i miejsce, aby streszczać tu historię gospodarczego rozkwitu Państwa Środka. Przekonująco pisze o tym m.in. prof Bogdan Góralczyk w książce pt. "Wielki Renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje". Dość wspomnieć, że jeszcze we wczesnych latach 80-tych XX wieku kraj ten lokował się na dnie trzeciej dziesiątki największych gospodarek świata. I to mimo ogromnych przecież, przekraczających miliard, zasobów ludzkich.

Od tamtej pory przeszły one morderczą, karną i pełną wyrzeczeń drogę ku ekonomicznym sukcesom. A przede wszystkim chińskie elity z pomocą światowych ekspertów skonstruowały niezrozumiały poza ChRL mariaż surowego komunizmu z turbo-kapitalizmem. Gdzie rola jednostki została sprowadzona do bycia trybikiem w oszałamiająco wydajnej taśmie produkcyjnej.

Przez ciernie do gwiazd

Chiny jednak mądrze obmyśliły swą ścieżkę. Najpierw od zera na post-maoistowskiej nędzy budowały podstawy kapitalistycznej gospodarki. Później imitowały sprawdzone rozwiązania z innych kontynentów. Eksperymentowały z nimi i adaptowały te, które pasowały jak ulał, do swoich warunków. Inne odrzucały jako nieprzydatne.

Później powoli włączały się w obieg światowego rynku, otwierały się szeroko na zagraniczny kapitał, podnosiły jakość produkcji, inwestowały w przyszłościowe technologie. Wreszcie modernizowały kraj na niespotykaną wcześniej w dziejach Ziemi skalę.

I dopiero wtedy, gdy poczuły się mocne ruszyły z konkurencją rzucając rękawicę najlepszym. Na oczach wszystkich stały się dominującym graczem, nie tylko w swoim obszarze geograficznym. Niezbędnym ogniwem, bez którego nie może się obejść niemal żadna dużej wielkości wytwórnia, fabryka czy linia produkcyjna w szerokim świecie.

Od Chińczyków kupowano przecież latami wszystko. W każdej branży, w każdych ilościach, w każdym, nawet najbardziej szalonym, terminie. Ale w konsekwencji uzależniano się od chińskich dostaw. Bo i tak na końcu negocjacji z ich konkurentami, decydującym kryterium okazywała się cena.

I tak oto doczekaliśmy chwili, gdy uczepieni chińskiej pępowiny, nie jesteśmy w stanie egzystować na samowystarczalnych warunkach. Doskonale widać to było w reakcjach polityków i mediów w Europie czy Stanach Zjednoczonych na pokazywane w telewizji czy internecie styczniowe obrazki z Wuhan i fabryk w prowincji Hubei.

Przerażające dla zachodniego świata było ryzyko, że przez chińskie problemy mogą zakłócić się ich biznesy i łańcuchy dostaw dla ich gospodarek. Krzycząc chwilę wcześniej z podziwu nad parametrami ich produkcji przemysłowej, tym razem krzyczano z obawy.

Że nasze fabryki nie wyprodukują na czas samochodów z pół-produktów z Foshan. Że nasze laptopy nie zostaną wyposażone w podzespoły z Shenzhen. Że zamiast sprowadzanych tonami do naszych Primarków ciuchów "made in China", możemy na półkach zastać tylko puste wieszaki...

Prawdziwe przerażenie miało nadejść chwilę później. Do kompletnie nieprzygotowanego, mimo ostrzeżeń, bezbronnego świata dotarły pasażerskimi samolotami mikroskopijne kulki w kolczastych koronach. Lądowały w Paryżu, Madrycie, Frankfurcie, Mediolanie...

Szybko okazało się, że w zetknięciu z nimi demokratyczne struktury Europy i USA pokazały jedynie słabość, brak koordynacji, naiwność i niefrasobliwość.

Trup ścielił się gęsto, wojskowe ciężarówki ze zwłokami stawały w korkach, rzędy trumien zajęły terminale pasażerskich lotnisk. Powszedniością stały się czerwone paski informacyjnych serwisów, migające światła karetek, chorzy leżący pokotem na korytarzach szpitali.

Zdesperowane społeczeństwa nie były w stanie uwierzyć, że za tak długą bezczynność i brak koordynacji odpowiadają przecież ich demokratycznie wybrane rządy.

Mieliście czas - mówili. Wuhan dał Wam czas.

Wyścig niepokoju

I właśnie wiosną 2020 gdy Europa z USA zwarły się z koronawirusem w śmiertelnym uścisku, Chińczycy ściągają z twarzy ochronne maseczki. Kiedy gospodarki starego świata zastygają w bezruchu, 700-800 mln chińskich robotników wraca do pracy z pełną mocą.

Jeszcze przed recesją z 2008 roku dystans Chińczyków do wiodących rynków świata był stosunkowo duży. Teraz po przewadze Europy i Ameryki nie ma większego śladu.

Jeśli sprawy dalej potoczą się w takich kierunkach, prezydent USA Donald Trump, oskarżający chińskie imperium za początkowe ukrywanie wybuchu epidemii, prawdopodobnie przegapi ważny moment.

Będzie to chwila, gdy Chiny bezszelestnie zamienią się miejscami z USA stając się pierwszą gospodarką świata. Stanie się to znacznie przed rokiem 2030, kiedy to wg prognoz banku HSBC Państwo Środka miało stać się największą potęgą gospodarczą planety wg cen nominalnych. Już teraz przecież błyszczy żółtą koszulką lidera, jeśli policzyć wartość ich gospodarki wskaźnikami siły nabywczej.

Ale nowe rozdanie dopiero nadchodzi. Podczas gdy stara Europa zakaszle się na śmierć, a osłabione USA będą słaniać się na nogach, Chińczycy przyspieszą jeszcze tempo produkcyjnej taśmy na niewyobrażalną skalę.

Już zaczęli konsumować owoce udanych transformacji, już zbudowali wielomilionową rzeszę klasy średniej, którą stać na dobre życie, konsumpcję na względnie wysokim poziomie i wygodne podróżowanie po świecie. Ale na drodze stanęło im lekkie przegrzanie zdyszanej gospodarki, nie tak wyraźne wzrosty lat 2017-2019, mniejsza dynamika. Do tego mocne zadłużenie, sterowany przez władzę sektor bankowy, zadyszka w reformach.

I jeszcze ten cios. Cios pod nazwą SARS-CoV-2. Wydawałoby się w pierwszym spojrzeniu, że śmiertelnie niebezpieczny. Ale przecież azjatyckie kraje miały już do czynienia z poprzednimi wersjami epidemii i doskonale wiedzą, czym grozi działanie nie w porę, stosowanie półśrodków, bagatelizowanie kwarantann i nie stosowanie się do zaleceń.

Atak SARS w 2003 roku kosztował życie ponad 770 osób, ale m.in. w Hong Kongu wywołał istną panikę. Mocno utkwiło to Azjatom w pamięci. Dlatego epidemia wirusa MERS m.in. w miastach Korei Południowej w 2015 nie była już tak wielkim szokiem.

Azjatyckie społeczeństwa nauczyły się żyć w cieniu przyczajonych wirusów. Stosować mądrą profilaktykę. Słuchać rozkazów. Współpracować z sobą kolektywnie. Dusić zagrożenia w zarodku.

My, stary świat, nie sądziliśmy, że SARS może tu dotrzeć. Przecież świat mogą zalać tylko chińskie zabawki, zupki i elektronika, prawda?

A wirus, zanim załomocze nam do drzwi, spyta w mandaryńskim dialekcie: czy wolno? 

Dyktando po chińsku?

Takie są fakty. Dlatego właśnie Chiny, jako największy gracz, wyjdą z bojów z koronawirusem jako światowy lider. I uruchomią wielką medialną machinę, aby wszystkich nas o tym poinformować. Pałeczkę lidera ściskają po raz pierwszy i nie zawahają się użyć jej jako broni przed zszokowaną konkurencją.

Mają być teraz postrzegani jako światowy autorytet w medycynie, technologii, zarządzaniu kryzysowym. Wysyłają transporty z lekami i aparaturą medyczną do Włoch, radzą Amerykanom jak komunikować zagrożenia, polecają Francji swych lekarzy.

Inna sprawa, że jakość tej pomocy bywa dyskusyjna. Nieważne. Po inwestycjach w afrykańskie biznesy, europejskie kluby piłkarskie czy fabryki w USA, to kolejny rozdział bezkrwawego podkreślania swej obecności na nowych terytoriach.

Nie wszystkim to musi pasować. Zwłaszcza Amerykanom. To właśnie oni akcentowali mocno propagandową wojnę USA-Chiny. Ta w ostatnich tygodniach była widoczna nawet w medialnym starciu ambasadorów USA i ChRL w Polsce. Poszło o to, kto pierwszy i jak szybko informował świat o grożącej mu pandemii. Warto przeczytać tę wymianę zdań między Georgette MosbacherLiu Guangyuan.

Obserwowaliśmy etapy wojny handlowej między mocarstwami: starcie Apple-Huawei, wyższe cła na produkty z ChRL, afery z rzekomymi podsłuchami zainstalowanymi w chińskich technologiach dostępnych w USA.

Działo się.

Jakże szybko w obliczu cierpienia milionów ludzi na COVID-19 starcia te blakną, nikną, zmieniają wektory.

Przede wszystkim dlatego, że już wkrótce wielu niechętnych chińskiej dominacji będzie musiało przemyśleć, czy w sytuacji pandemii nie powinno się zastosować rozwiązań, które gdzieś już okazały się skuteczne.

Czy zamiast patentować miesiącami własne technologie, nie kupić ich gotowych od partnerów z Szanghaju czy Shenzhen. Czy zamiast reformować swój przestarzały system opieki zdrowotnej, nie przeszczepić wzorców, które dostępne są od ręki u specjalistów w ChRL.

Tak, zgadza się. To kolejne uzależnienie się od giganta znad Jangcy. Ale nam, w bezpiecznym świecie na zachodzie, po raz pierwszy od epidemii Hiszpanki po I Wojnie Światowej, śmierć właśnie pogroziła kosą. I zajrzała chłodno w oczy.

Musimy również spojrzeć sobie w oczy. I odpowiedzieć na bardzo wiele pytań. Również tych, czy demokratyczne modele, jakie pielęgnujemy w naszych krajach, nadal sprawnie odpowiadają na wyzwania i potrzeby zagrożeń XXI wieku?

Czy w obliczu śmierci bądź zagrożenia życia nas czy naszych najbliższych, demokracja i nasze obywatelskie wolności pomagają nam czy przeszkadzają?

Czy demokracja, która dopuszcza do władzy ludzi takich jak Trump i wszczyna takie geopolityczne awantury jak Brexit, na pewno spełnia nasze oczekiwania? Czy potrafimy z sobą współpracować?

I wreszcie pytanie podstawowe: czy za cenę bezpieczeństwa czy ratunku w kryzysowej sytuacji, bylibyśmy skłonni zrezygnować z jakiejś przysługującej nam części praw obywatelskich?

Chiny takich dylematów nie mają.

W Chinach nie ma przecież demokracji. 

Czy(m) zastąpić demokrację?

Po drugiej stronie "chińskiej rzeki" obserwujemy postępującą kontrolę i inwigilację. Skanowanie ludzi kodami QR, aplikacje klasyfikujące nas kolorami pod względem stanu zdrowia, posłuszeństwa nakazom czy zapłaconych podatków.

Zaawansowany monitoring, sterowane sztuczną inteligencją systemy rozpoznawania twarzy, platformy gromadzące dane o naszych podróżach, obieranych kierunkach, szlakach po mieście...

To nie film science-fiction, ale codzienność tamtejszego życia. Właśnie o związanych z tym pokusach niewybranych jeszcze rządów, o technokratycznych rządach grup przeźroczystych przywódców i świecie współrządzonym przez moduły AI opowiada w swych ostatnich tekstach izraelski futurolog Yuval Noah Harari, autor bestsellerowych książek „Homo deus. Krótka historia jutra” czy „21 lekcji na XXI wiek”:

"Ludzkość mierzy się dziś z globalnym kryzysem. Być może największym kryzysem naszego pokolenia. Decyzje, które obywatele i rządy podejmą w najbliższych tygodniach, prawdopodobnie ukształtują świat na długie lata: nie tylko systemy opieki zdrowotnej, ale także gospodarkę, politykę i kulturę" - rozpoczyna swój esej z 20 marca na łamach Financial Times (przedruk i tłumaczenie również w Gazecie Wyborczej).

Cóż, paradoksalnie jeszcze nigdy te tak przeciwstawne modele - chiński i zachodni - nie były nagle aż tak blisko siebie...

I nigdy dotąd, będąc dla siebie rywalami, nie doczekały się wroga wspólnego.

Niewidzialnego. 

***

Na naszych oczach klocki świata układają się więc na nowo. Kto by o tym pomyślał obserwując sylwestrowe fajerwerki ostatniego dnia 2019 roku?

Kilka godzin wcześniej Chiny oficjalnie poinformowały Światową Organizację Zdrowia WHO, że w 11-milionowej aglomeracji Wuhan, rozszalał się w ostatnich dniach tajemniczy wirus.

Pacjenci mają umierać na duszności spowodowane ostrą niewydolnością płuc a źródłem wirusa może być wuhański targ rybny...

podziel się

  • facebook
  • linkedin
  • twitter
  • pinterest
  • email

tagi

re:
Kto wygra Wyścig Niepokoju?
VIEW

następny artykuł
Re:view lubi ciastka. A ciastka to cookies. Re:view na Twoim mobajlu, kompie czy tabku to ciastka na talerzu. I to oznacza, że się na nie zgadzasz. Ok
Chcę dowiedzieć się więcej