fbpx

RE:
VIEW

Czego jeszcze nie rozumiemy z ataku SARS w 2003?

Zbyt mało czerpiemy od mądrzejszych kultur. Walcząc z niewidzialnym zabójcą nie słuchamy tych, którzy pokonali go przed nami. My znamy SARS mało. Hongkong jak mało kto

Autor:RAFAŁ ROMANOWSKI
Opublikowano:28 KWI, Wtorek

Metropark Hotel nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot, betonowy klocek z równą siatką 487 okien na 10 piętrach i nudną, kremową elewacją. Można do niego dotrzeć w osiem minut z stacji metra Mong Kok w sercu przyklejonego do Hongkongu dystryktu Kowloon.

Pewnie taką właśnie drogę, ciągnąc za sobą walizkę, przebył w połowie lutego 2003 dr Liu Jianlun, 64-letni lekarz z położonego 150 km dalej Kantonu (Guangzhou) w południowych Chinach. Kilka godzin wcześniej kończył dyżur przy chorych na dziwną, ostrą niewydolność oddechową pacjentach.

Liu kaszle. Podejrzewa, że może zaraził się tym świństwem od pacjentów. Dlatego jeszcze na chińskim terytorium wykonuje RTG płuc. Badanie niczego nie potwierdza, więc Liu pakuje się i rusza na granicę. Cel: ślub siostrzeńca w Hongkongu.

Spotykamy go znów, jak melduje się w Metropark w Kowloon, odbierając klucz do pokoju nr 911.

Hotspot epidemii SARS

Tak rozpoczyna się globalna inwazja SARS, zabójczej epidemii z roku 2003. W ciągu kolejnych godzin Liu Jianlun, u którego choroba zdążyła już się rozwinąć, zakazi jeszcze kolejne siedem osób. Wszystkie mają pecha mieszkać w pokojach na 9 piętrze, tuż obok 911, gdzie od kaszlu zanosi się kantoński lekarz.

Jednym z pechowców, patrzących na panoramę wieżowców wyspy Hongkong z 9 piętra, jest Johnny Chen, biznesmen o podwójnym paszporcie Chiny-USA. Już zarażony, niczego nie podejrzewając opuszcza złowieszczy hotel Metropole i leci przez Szanghaj do Hanoi w Wietnamie. Inną przypadkowo poczęstowaną wirusem osobą będzie 78-letnia turystka z Kanady. A na dokładkę trzy panie z Singapuru…

Wystarczy. Wypadki potoczą się szybko. Liu czyli "pacjent zero" umrze po dwóch tygodniach w hongkońskim szpitalu, Johny w Hanoi, Kanadyjka w Toronto. Singapurki przeżyją, ale zaraźliwością wcale nie ustąpią zmarłym. Każda z tych osób zdąży zarazić od 8 nawet do 60 osób. 

Pierwsze bomby odpalone. Kolejne w drodze. Wirus rozwija się już z zabójczą prędkością. Tajemniczą chorobę WHO chrzci nazwą SARS. W ciągu kolejnych dwóch miesięcy umrze na nią na całym świecie blisko 800 osób.

Mało?

Pierwsze uderzenie 

- Studiowałam wówczas w Wielkiej Brytanii. Rodzina prosiła mnie, bym została w Europie. Patrzyłam z niepokojem na to, co dzieje się w Azji. Trudno było spać spokojnie – opowiada Teresa Kwong, moja koleżanka z Hongkongu. Poznaliśmy się w Polsce w okolicach 2005 roku. Przyjechała do wspólnych znajomych. Pamiętam kilka wspólnych wypadów na piwo w Krakowie. Trzymamy kontakt.

15 lat później rozmawiam z nią przez Messengera zamknięty w okupowanej przez nową mutację SARS Europie. Pytam, jak wspomina tamten czas, co wtedy się czuło, o czym rozmawiało, czego spodziewano. Wreszcie, jak zmieniło się później życie w 8-milionowej metropolii. I w ogóle w krajach południowo-wschodniej Azji.

- W tamtym czasie czuło się tylko strach. Paranoja, jaka ogarnęła ludzi, była wszechobecna. Nikt wcześniej nie miał do czynienia z tak zagadkową epidemią. Nie wiedzieliśmy, jak roznosi się ten wirus, co robić, aby go unikać. To było absolutne novum. A my byliśmy królikami doświadczalnymi, na których zmagania patrzył świat – ocenia Teresa.

Próbuję wyobrazić sobie klaustrofobiczną atmosferę tamtych dni w Hongkongu. Zamknięta z trzech stron morzem, schwytana w pułapkę, najbardziej zagęszczona przestrzeń świata. Las wieżowców z labiryntem wind, korytarzy, systemów wentylacyjnych, schodów.

Ludzie stłoczeni w metrze. Ludzie upchnięci w biurach. Ludzie ściśnięci w restauracjach.

Nie mogło być lepszego raju dla rozprzestrzeniania się wirusa SARS, niż pnące się w górę rurami i szybami wentylacyjnymi miasto. Kopiec mrówek, gdzie każdy metr jest na wagę złota.

Obrazki z tamtych dni błyskawicznie obiegają świat. Mieszkańcy w panice robiący zakupy, opustoszałe biura, wszechobecne maseczki, które momentalnie znikają ze sklepów.

Zabójcze transmisje

SARS zabija – krzyczą nagłówki gazet. Głównie jeszcze papierowych, bo choć niemal każdy ma już telefon komórkowy, internet w nim to wciąż mało popularna usługa. Smartfonów jeszcze nie ma.

Na Nokiach i Motorolach królują SMS-y, których milionami wymieniają się spanikowani ludzie. Kto gdzie umarł, w której części miasta wybuchło nowe ognisko zarazy, gdzie się schować, aby nie dopadł cię niewidzialny zabójca.

Medyczna wiedza biegnie krok za wirusem. Władze ruszają z akcją informacyjną. Mieszkańcy, choć przymusowo stłoczeni, próbują izolować się od siebie. Po każdym kichnięciu czy kaszlu wybucha panika. Ostracyzm, podejrzliwość, uważna obserwacja. W tamtym czasie jakoś inaczej patrzy się sobie w oczy.

Zwłaszcza, że z twarzy wyczytać możesz tylko spłoszone spojrzenie. Resztę zakrywa maska.

Jedyna broń, jaką możesz zdobyć.

- Telewizja transmitowała to bez przerwy. Bardzo się denerwowałam, choć teoretycznie nic mi nie groziło. Wszyscy zastanawialiśmy się, czy to się kiedykolwiek skończy. Czy wrócimy do normalnego życia? Jak będziemy się z sobą stykać? Jeść posiłki? Kiedykolwiek jeszcze normalnie pracować? – opowiada Teresa.

Światowe media o epidemii informowały często w alarmistycznym tonie. Nowe ogniska choroby w Singapurze, Hanoi czy Kanadzie dowodziły, że wirus nie zamierza poprzestać wyłącznie na dziesiątkowaniu populacji Hongkongu czy graniczącej z nim kantońskiej prowincji w Chinach.

Tamten SARS zabijał metodycznie. Ale też podstępnie, a nawet w kompletnym chaosie i amoku. Pojawiał się i znikał, zanim go złapano. A czasem wcale nie wychylał "główki w koronie" w spodziewanym czasie czy miejscu.

Szybko zorientowano się, że jedni pacjenci zakażają innych z piorunującą siłą, inni po prostu przenoszą wirusa, jeszcze inni są wręcz nie-zaraźliwi. Po jakimś czasie staje się też jasne, że część ludzi przechodzi chorobę bezobjawowo.

Brzmi znajomo, prawda?

- Jak ich rozpoznać? Jak izolować? Na wszystkie te pytania musiano na bieżąco znajdować odpowiedzi – wylicza Teresa.

Zwłaszcza, że różny w różnych krajach postęp technologiczny oraz ograniczony transfer wiedzy, nie pomagał w dławieniu epidemii. Ówczesne Chiny nie miały wówczas metki hi-techowego giganta a Wietnam był biednym, skorumpowanym państwem. Jedynie bogate Kanada i Singapur potrafiły szybko i skutecznie reagować.

Fruwający nosiciele

Dlaczego epidemia 2003 nie rozlała się szerzej po świecie, jak COVID-19 w 2020 roku? Hipotez jest kilka, w tym jedna pewnie dla wielu przykra. Na początku wieku nie istniał tak rozwinięty rynek globalnych linii lotniczych przewożących za stosunkowo niskie pieniądze miliony pasażerów między Europą, USA a Azją.

Emirates zaledwie 6,8 mln pasażerów, Qatar Airways 2,6 mln, Turkish Airlines – 9,8 mln. Tak w 2003 roku kształtowały się wyniki trzech gigantów lotniczych, którzy w ostatnich dwóch dekadach zwiększyły swe moce na trasach z i do Azji nawet dziesięciokrotnie.

Polski LOT, uważany w Europie za niegroźnego średniaka, przewozi teraz 10 mln. Tyle, co wówczas Emirates i Qatar razem wzięci.

To były inne czasy.

Później nauczyliśmy się globalnie latać. Moda na tanie podróżowanie po Europie, szalona popularność tego trendu na rynkach w Chinach, Indiach, Malezji, Tajlandii, Indonezji, Wietnamie. Wreszcie rosnąca oferta turystyczna a co za tym idzie gwałtownie zwiększona konkurencja i wojna cenowa przewoźników lotniczych. Wszystko to napędzało koniunkturę i rynek. 

Świat się kurczył . A to wymusiło niejako rewolucję w docieraniu do tańszej Azji mas turystów z zasobnej Europy czy Stanów Zjednoczonych na ogromną skalę. Pas transmisyjny między Azją a Europą zatłoczył się niemiłosiernie.

Zgrubły też samoloty. Czy kogoś dziwi, że "latający blok" czyli dwupiętrowy Airbus A-380, który z Chin może transferować za jednym razem nawet 500 pasażerów, potrafi jednocześnie przewieźć na zachód mikroskopijnego koronawirusa SARS-CoV-2? Czy kilkadziesiąt dziennie Boeingów 777 frunących z chińskich lotnisk w różne punkty świata, przyspiesza czy hamuje roznoszenie zakażeń na etapie startu epidemii?

Tak, to były inne czasy.

Co ważne, rynek lotniczy w Chinach – a więc tam gdzie feralnie ruszyły w świat epidemie - był wówczas jeszcze mocno limitowany i dość restrykcyjny. Żądny ekspansji wirus odbił się od zabetonowanych wciąż granic.

Nic dziwnego, że jego globalną karierę przyspieszył dopiero 64-letni Liu Jianlun, który musiał dotrzeć do pokoju 911 w Metropole w Hongkongu, aby przygotować się na ślub siostrzeńca.

Bowiem to Hongkong, a nie Chiny, był wtedy oknem na świat. Dopiero stąd wirus mógł bezkarnie emitować swe ładunki.

- Kontynentalne Chiny dopiero od pewnego czasu włączały się w obieg globalnej gospodarki, liberalizowały prawo gospodarcze, zwiększały wymianę handlową ze światem. Teraz to znacznie bardziej otwarty kraj. Nic dziwnego, że w 2020 roku wirus promieniował stamtąd w pierwszej kolejności – czytam na hongkońskim blogu poświęconych pandemii.

W 2003 roku nie było więc efektu skali. W 2020 mało kto był jej wzrostu świadomy.

- My byliśmy – zauważa przytomnie Teresa.

I dodaje, że dla wszystkich w HKG tamten SARS stanowi istotną cezurę.

Co się zmienia?

- Ludzie w Hongkongu są bardzo towarzyscy. A przez pewien czas po epidemii praktycznie się nie spotykano. Kiedy wróciłam z Londynu uderzyło mnie to, jak wiele zmieniło się na poziomie codzienności – zamyśla się Teresa.

Np. popularne w południowo-wschodniej Azji wspólne degustowanie jedzenia musiało się zmienić. Nikt nie ryzykuje już używania tych samych pałeczek do zanurzania we wspólnym talerzu czy misie. Mniej jest powitań, uścisków, bliskiego kontaktu. Więcej odkażających preparatów w łazienkach, zafoliowanych przycisków do wind, bankomatów czy automatów z biletami.

Sami podczas dni na planie filmowym Re:view zauważyliśmy, że ludzie w metrze nadal się tłoczą. W zagęszczonym do granic Hongkongu nie da się tego przeskoczyć. Ale nikt nie prycha ani nie kaszle ot tak, choć SARS w wersji z 2003 został dawno zdławiony. Odpowiedzialność społeczna zwiększyła się znacznie, mało kto mając zwykłe przeziębienie podróżuje komunikacją miejską bez maseczki.

- Nie wiesz przecież, na co możesz być chory. Lepiej więc nie zarażać innych. Dotknęło to w pewnym sensie wszystkich, więc w miejsce chwilowego ostracyzmu, pojawiło się więcej empatii oraz odpowiedzialności za drugiego człowieka – słyszę.

Zdaniem Teresy przez dłuższy czas po epidemii, zmiany było czuć w wielu miejscach. Stopniowo znikały z miejskiej przestrzeni ale w mniej zauważalny sposób toczyły się jeszcze długo. Wiele budynków musiało zostać przebudowanych. Okazało się bowiem, że za najbardziej gwałtowne zakażenia ludzi siedzących we własnych mieszkaniach, odpowiadały wadliwe systemy wentylacji.

Tak stało się na osiedlu Amoy Gardens w północnym dystrykcie, gdzie w feralne dni kwietnia 2003 w bloku E zainfekowało się aż 107 osób. W innym przypadku jeden z pacjentów szpitala na Nowych Terytoriach zakaził niemal 60 osób, głównie personelu medycznego. Przyczyną okazała się zła strategia izolacji chorych i wentylowania pomieszczeń.

Teraz jest inaczej. Służba zdrowia przeszła przyspieszoną lekcję reagowania. Personel przygotowano na tego typu wydarzenia na przyszłość. Prawidłowych reakcji uczono się na bieżąco więc opracowany po epidemii system powinien w teorii dać radę. Najwięcej zależy jednak od ludzi. Ich przyzwyczajeń i umiejętności szybkiego reagowania na zagrożenie/

Teresa pyta mnie, czy na pewno w Polsce noszę ochronną maseczkę. – Tak – odpowiadam.

– To dobrze, maseczka naprawdę pomaga. Nie rezygnujcie z tego tak długo, jak tylko można. Cała Europa powinna chodzić teraz w maseczkach. To sprawdzony sposób. Lepiej przez jakiś czas się pomęczyć i żyć niż… sam wiesz...

Jeden kraj, już dwa wirusy

Współczesny Hongkong się zmienia. Różnie można oceniać kierunki rozwoju miasta, które w 2047 roku ma ostatecznie zjednoczyć się z kontynentalnymi Chinami. Doktryna z 1984 roku "jeden kraj, dwa systemy" Deng Xiaopinga, architekta chińskich przemian, ma przejść do historii.

System ma być jeden. Chiński. Tuż pod nosem rośnie w siłę 12-milionowe Shenzhen. Już jest większe, ma być bogatsze. Dla jednych to chiński Dubaj. Dla innych sztucznie wykreowany moloch.

Teraz rolę globalnego nauczyciela wirusowej medycyny pełni Wuhan w chińskiej prowincji Hubei. Daleko stąd, choć przebieg zarazy podobny.

Inspiracji szukajmy jednak tu, w Hongkongu. Metropolia, która jako pierwsza na taką skalę oparła się epidemii, może opowiedzieć coś o niej reszcie świata. Zwłaszcza, że są tu jednak wolne media.

Opowieść Teresy robi się przez chwilę smutna, gdy słyszę, jak SARS 2003 wpłynął na psychikę mieszkańców. Wielu popadło w depresję, wielu zbankrutowało. Popularne stało się odbieranie sobie życia za pomocą spalin z pieców węglowych. Nastrój przygnębienia towarzyszył wszystkim przez kilka sezonów.

- Najgorszy był wstrząs finansowy i późniejszy kryzys. Bardzo głęboki, pełen niesprawiedliwości. Upadł wizerunek miasta jako giełdowego gracza, który oprze się każdym przeciwnościom. Bo choć zdołaliśmy sporym kosztem pokonać SARS, prawdziwe problemy zaczęły się później.

Tak na serio miasto wydobyło się z kryzysu dopiero koło 2007 roku. Praktycznie u progu kolejnej ekonomicznej traumy, która tym razem zaczęła się na Wall Street w Nowym Jorku upadkiem Lehman Brothers.

Opowieść zatacza ładną pętlę.

Zastanawiam się: co wówczas w Europie robiliśmy? Jak rozumieliśmy nieuchronne procesy, które pewnego dnia mogą do nas dotrzeć? Czy patrząc na zamaskowanych ludzi w hongkońskim metrze przygotowaliśmy się odpowiednio na śmiertelnie groźne epidemie? Czy nie sądziliśmy wówczas, że jakieś "SARS-y srarsy" to domena Azjatów. Bruce'ów Lee, którzy po pewnym czasie jakoś sobie z nimi radzą?

Nie, ani w 2007, ani później o tym nie myślano. Mieliśmy własne problemy a ryzyko pojmowaliśmy inaczej. A kiedy wolne od kryzysu niebo się rozjaśniało, wsiadaliśmy w tysiące samolotów i lecieliśmy do Azji. Przyjmowano nas tam ciepło, serdecznie.

O SARS nie opowiadano, bo i po co? Straszyć przyczajonym wirusem, który zachomikował się w nietoperzach?

Dlatego w 2020 roku, kiedy Azjaci znów wciągali na twarz maseczki, my beztrosko zjeżdżaliśmy na nartach po alpejskich stokach. Kiedy tam zawieszano z dnia na dzień lotnicze połączenia, my wciąż fruwaliśmy w najlepsze z zimnej Europy do ciepłych "tygrysów". Kiedy Azja znów zamykała granice i wprowadzała masowe kwarantanny, my bawiliśmy się najlepsze na meczach, w klubach i dyskotekach.

Mam wrażenie, że wciąż wiemy mało. Na pewno mniej od nich.

Tam jest bezpiecznie. Tu nie.

Remake mało śmieszny

Tak, i jeszcze to niedawne wspomnienie. W styczniu 2020 w Wuhan w pięć dni zbudowano wielki, w pełni wyposażony szpital. Dostałem wtedy na smartfona mem video z tymi obrazkami. W zapętlonym przyspieszeniu dźwigi i żurawie śmigały aż miło. Znajomy komentował: „popatrz, Chińczyki to jednak inny świat…”

Świat okazał się ten sam. Wirus zaatakował wszędzie. Przyfrunął samolotami, dotarł przez europejskie płuca, przedarł się bez problemu przez pozbawione termometrów granice.

Teresa: - Nie chodzi o to, że my w Hongkongu jesteśmy mądrzejsi. Po prostu już przez to przeszliśmy. Można nas o wszystko zapytać.

Trafiam na film „Epidemia strachu” Stevena Soderbergha o rozlewającej się na świat epidemii. Dość proroczy, myślę.

– Nie, wcale nie proroczy – słyszę w odpowiedzi. - Żeby zrobić taki film w 2011 roku wystarczy sięgnąć do naszych gazet sprzed lat, sprawdzić internetowe portale po datach, przeczytać naukowe podsumowania. Wszystko już było. Może nieco inaczej, na mniejszą skalę. Choć, nie zapominajmy, były to inne czasy. 

Czyli COVID-19 to remake SARS z 2003. Hit na znacznie większe, wielomilionowe widownie. A przecież idąc na remake jakiegoś kinowego hitu jesteś przygotowany na to, co zobaczysz, prawda?

香港

Wg danych serwisu Wordlometers.info w 2020 roku na terenie Hongkongu na dzień 28 kwietnia zarejestrowano łącznie 1038 przypadków zarażenia nową odmianą SARS, tym razem pod nazwą SARS-CoV-2.

Zmarło zaledwie 4 chorych. W 2003 roku ofiar śmiertelnych było 299.

Dla niepoznaki pokój 911 w feralnym hotelu Metropole nosi teraz numer 913. 

podziel się

  • facebook
  • linkedin
  • twitter
  • pinterest
  • email

tagi

re:
Czego jeszcze nie rozumiemy z ataku SARS w 2003?
VIEW

następny artykuł
Re:view lubi ciastka. A ciastka to cookies. Re:view na Twoim mobajlu, kompie czy tabku to ciastka na talerzu. I to oznacza, że się na nie zgadzasz. Ok
Chcę dowiedzieć się więcej