fbpx

RE:
VIEW

Dafen. Van Gogh od ręki

Dafen to stan umysłu. A ten nakazuje zrozumieć, że w tych okolicznościach sztuką może być wszystko, a twórcą każdy. Odwiedziliśmy wioskę malarzy w chińskim Shenzhen, która na potęgę fałszuje obrazy. I jest biznesową potęgą

Autor:RAFAŁ ROMANOWSKI
Opublikowano:29 KWI, Poniedziałek

Słoneczniki są niemal identyczne. Vincent Van Gogh malował je nakładając pędzlem grube pokłady farby, rozmazując żółtą emulsję, aż do uzyskania efektu miękkich, ciepłych płatków. W chińskim Dafen znaleźli podobną ale i szybszą metodę. Ale zamiast słoneczników w wazonie za wzór służy im... album pt. "100 najważniejszych obrazów w historii światowego malarstwa".

"Słoneczniki" Van Gogha są na stronie nr 18. Zaraz za nimi "Krzyk" Muncha i "Narodziny Wenus" Botticellego + "Mona Lisa. Ot, taki malarski "the best of". Do numeru 100 zmieszczą się jeszcze Da Vinci, Dali, Klimt, Michał Anioł, Picasso, Monet...

"Jakich lubisz malarzy? Coś nowoczesnego czy bardziej tradycja? Mogę namalować wszystko. Podaj mi tytuł i przyjdź za godzinę..."

W Dafen nie malują stu najważniejszych obrazów świata. Nawet nie tysiące. Malują miliony, bo spod zdolnych palców chińskich rzemieślników wychodzi nawet sześć milionów kopii rocznie. Sporo, prawda? Jak na lukratywny rynek podróbek dzieł sztuki to bardzo dużo. Jakaś połowa krążących po całym globie fałszywek.

Oczywiście tych malowanych ręcznie, od szablonu, z kalki. Bo tych wydrukowanych na nowoczesnych drukarkach nikt nie liczy. W końcu jak kopiować, to "uczciwie". Druk nie "autorskie" pociągnięcie pędzlem. Służy jako matryca. No tak...

Chińskie eldorado

Shenzhen, południowe Chiny. W giga-aglomeracji delty Rzeki Perłowej mieszka tu jakieś 45 mln ludzi. Od północnych przedmieść Guangzhou (Kanton), poprzez blokowiska Dongguan, przez wspomniane Shenzhen aż po Hongkong, Zhuhai i Macao, ciągnie się praktycznie jedno, ogromne miasto. Masz tu Chiny w pigułce: od robotniczych dzielnic i targów z wężami i pająkami po salony Ferrari, Rolexa i Rolls-Royce'a.

Shenzhen to "chiński Dubaj". Kupisz tu wszystko: od najmniejszej śrubki po oceaniczny okręt. W założeniu ma przyćmić Hongkong. Ten rozpościera się tuż za miedzą (granicą). W sumie brakuje już niewiele bo podczas gdy hongkończycy nie mają już gdzie się rozbudować, ich sąsiedzi mają nieograniczone możliwości. Inwestorzy pchają się do Shenzhen bo wciąż jest tanio, więc blisko 10-milionowy organizm rozrasta się w piorunującym tempie. Wznoszone są nowe szklano-metalowe wieżowce, nowoczesne dzielnice oplata ekologiczna roślinność, rozwiązania hi-tech towarzyszą na każdym kroku.

Ściągający tu z całych Chin (i nie tylko) za pracą i niezłymi zarobkami mają do dyspozycji imponującą marinę Shekou z jachtami, lux-hotelami oraz muzeum sztuki współczesnej, monstrualny park miniatur z wieżą Eiffla i piramidami, ultra-czyste i sterowane komputerowo metro, 3-poziomowy gigantyczny dworzec kolejowy Futian, 600-metrowy giga-biurowiec Pingan International Finance Centre w stylu słynnej ikony art-deco Chrysler Building w Nowym Jorku.

Od 1 stycznia 2018 po mieście jeżdżą wyłącznie autobusy elektryczne. Szkodliwej emisji nie ma. Powietrze jest czyste. Ludzie (bardziej) szczęśliwi, niż gdzie indziej.

Wioska Dafen przycupnęła na obrzeżach Shenzhen. Otaczają ją wyburzane kolejno blokowe dzielnice, na miejscu których Chiny stawiają nową, imponującą architekturę. Shenzhen już raz, pod koniec XX wieku, połknęło wiejskie plenery Dafen obudowując je robotniczymi blokami. Dziś pożera je po raz drugi przeobrażając swe przedmieścia na potrzeby chińskich banków, bogatych firm, prężnych korporacji.

Samego Dafen jednak nie tknie. Fałszujących światowe malarstwo rzemieślników zostawi w spokoju. Chiński rząd wie bowiem, jak wielką wartością jest wioska malarzy dla wizerunku i biznesu ponad miliardowego kraju.

Miejsce to pełni rolę wizerunkową. Bo skoro Chiny chcą dominować w świecie, to i potrzebują dominować na rynku "dzieł sztuki". Ale Dafen to też żywy pieniądz, kolportowane w świat w milionach kopii obrazy słynnych mistrzów przynoszą Chińczykom miliony dolarów zysku.

Oaza Dafen założona pod koniec lat 80. XX wieku przez Huanga Jianga, przedsiębiorcę z Hongkongu, od początku zajęła się tym, co potrafi najlepiej. Tutejsi kopiści najpierw obsługiwali bogaty Hongkong, później rozpoczęli ekspansję na cały świat. Już na przełomie wieków Dafen obsługiwało lwią część światowego rynku podróbek produkując np 60 tysięcy obrazów olejnych dla sieci marketów Wal-Mart w USA.

Później podbito kolejne rynki, produktami stąd zainteresował się wewnętrzny rynek chiński. Wreszcie zaczęły spływać zamówienia od bogatych klientów z całego świata. Masz trochę kasy i chcesz mieć "Ogród rozkoszy ziemskich" Hieronima Boscha w sypialni? Proszę bardzo. E-mail do pośrednika w Shenzhen, czekasz kilka dni i odbierasz paczkę...

Rozkosz.

Warszt-Art z towarami

- Jedziecie do Dafen? Świetnie. Czasem wybieram się tam z przyjaciółmi pokręcić się po galeriach i warsztatach. Zazwyczaj coś kupię ale najbardziej jeżdżę tam dla atmosfery. Prosto tam trafić. Ale trudno się wydostać. To wciąga - 30-letnią Nian, mówiącą po angielsku, typową chińską businesswoman spotykam w pędzącym nawet 300 km/h intercity z Kantonu.

Za kwadrans długi jak wąż skład wciśnie się na ktoryś z poziomów dworca Futian. Jemy pałeczkami makaron z warzywami, popijamy słodką lemoniadą. Nian pracuje na 90. (sic!) piętrze Pingan, z okien nad miastem może dostrzec słynną , 500-metrową Canton Tower odległą stąd o półtorej godziny drogi.

Czasem wyższe partie obu wież zakrywają chmury...

- A wiecie, że sukces Dafen to sukces chińskich rąk? Ludzi stamtąd nie dotknie automatyzacja ani produkcyjna taśma. Potrafią być bardziej efektywni od maszyn - deklamuje okrągłe formułki Nian. Mówi, że zdarza jej się rozmawiać o rynku chińskich podróbek dzieł sztuki z kontrahentami jej firmy z Europy.

- Nie mogą zrozumieć, że dla nas to również sztuka. Obruszają się, że Dafen kopiuje masowo ich mistrzów. Tymczasem nasze obrazy są równie dobre. Tak samo schnie na nich farba, identycznie rozkładają się kolory, pachnie płótno...

Sztuka dla sztuki

Zostawiam Nian. Wsiadamy do niebieskiego a później granatowego metra w kierunku północno-wschodnim. Zanim dotrę do wioski pogubimy się w pobliskim blokowisku, zjem pierożki z ulicznego straganu, zaglądnę do arcyśmiesznego salonu jogi. W realia Dafen wkraczam nieomal z przypadku zaglądając w zacienioną uliczkę pełną papierów i śmieci.

Oto jest. Wzdłuż ulicy ciągną się małe warsztaciki, kameralne galerie, otwarte na zewnątrz zakłady. Oblepione wręcz obrazami, obklejone mozaikami, obwieszone rzeźbami i bibelotami. W każdym wre praca. I w każdym niemal ten sam - nomen omen - obrazek. Malarz przed płótnem z pędzlem w jednej ręce, a smartfonem albo reprodukcją w drugiej.

Re:produkcja. Właśnie. Nian twierdzi, że to normalne. W końcu chińskie prawo dopuszcza możliwość legalnego kopiowanie wszystkiego, co ma powyżej 50 lat. A że przy okazji łamane są prawa autorskie tysięcy spadkobierców, muzeów, właścicieli kolekcji, tym w w Dafen nikt się nie przejmuje.

W kraju, gdzie na każdym bazarze masz luksusy od Louis Vuitton, w każdym sklepie z elektroniką "oryginalny" sprzęt JBL, Sony, Samsung, w każdej perfumerii zapachy Chanel czy Christian Dior, protestowanie przeciwko takiemu stanowi rzeczy byłoby zabawne.

Chiny to odrębny kosmos.

W kopii danych

Dafen robi ogromne wrażenie. Artyści skupieni na pracy multiplikują mi się w oczach, percepcję zalewają najbardziej wymyślne kopie obrazów. Niemal wszystko doskonałej jakości, choć stworzone od zera na tanich materiałach. Pojęcie kopii zyskuje tu nowy wymiar.

Przez chwilę mam wrażenie, że zaraz skopiują też mnie, Rafała Romanowskiego. I w roztargnieniu skręcając z jednej z uliczek w drugą wpadnę na siebie przewracając z wrażenia kilka sztalug oblawszy się farbą.

- Chcesz kwiaty? Namaluję ci kwiaty. No problem. Jesteś z Polski? Super. Wróć do mnie i kup trochę moich obrazów. Są oryginalne - z malarzem specjalizującym się w olejnych impresjonistach nie rozmawiam jak człowiek z człowiekiem. Obaj deklamujemy w swe smartfony zdania w rodzimych językach, aby po kilku sekundach zobaczyć na ekranie translatorski efekt.

Umawiam się na cenę za "Słoneczniki" Van Gogha. Okazyjne 50 euro, naturalny rozmiar, mam przyjść za godzinę odebrać gotowca. Trzeba trochę odczekać aby przeschła farba, ale mój neo-van Gogh nie widzi problemu, aby przechować dzieło nieco dłużej.

Nie przyjdę, nie odbiorę. Sprzeda komuś innemu. Pogubimy się w uliczkach Dafen na dobre. Trafię na galerię rzeźb, gdzie klientom oferuje się egipskie sfinksy z plastikowej masy, greckie posągi z gipsu i chińską "porcelanę" z czasów dynastii Ming. Ale będzie też rodzinne studio, gdzie malującej „Śniadanie na trawie” Édouarda Maneta Chince asystować będzie gromadka dzieci.

W wiosce malarzy tak już jest. Pracą nad szybkim wypuszczaniem w świat kopii zajmują się całe rodziny. Zakłady działają też w charakterystycznym modelu: ty rysujesz np. grzbiet konia, twój brat grzywę, kuzynki pęciny i kopyta, tata pysk i rozdęte w biegu nozdrza, a całość koloruje mama farbką o kasztanowej czy karej barwie...

Idąc pełnymi kolorów i chińskich znaczków ulicami trudno ogarnąć skalę tego zjawiska.

Akcja imitacja

"Moje obrazy", "oryginały" - kołaczą mi w głowie skopiowane na smartfon teksty mojego niedoszłego sprzedawcy. Artystyczna wioska, w której spędzam już trzecią godzinę, zmienia mi nieco wektory myślenia.

Co jest kopią? Co oryginałem? Czy odwzorowane na płótnie słoneczniki w wazonie to rzeczywistość czy jej kopia? Przecież to nie fotografia 1:1 nietknięta filtrem z Instagramu ani nie kadr z imitującego rzeczywistość tu i teraz filmu.

Van Gogh skopiował raz słoneczniki, a teraz chiński kopista kopiuje i multiplikuje je dalej. W wazonie van Gogha tkwiło kilkanaście kwiatów, ręce tylko jednego kopisty z Dafen wkładają do iluś wazonów kilkaset słoneczników dziennie.

Klonowanie sztuki. Multiplikowanie dzieła. Odwzorowywanie ruchów ręki artysty.

Plagiat. Podróbka. Fałsz.

Imitacja.

Re:plika.

Z jednej strony nikt nie ukrywa, że masz do czynienia z kopiowaniem na masową skalę. Z drugiej tysiące absolwentów artystycznych uczelni w Chinach i domorosłych artystów udaje, że to właśnie tu powstaje, równie wartościowa co oryginał, sztuka. Docierają właśnie tutaj, aby klonować namalowane już raz (nie raz?) cudzą ręką obrazy. I nie widzą w tym nic niewłaściwego.

Może dlatego, że z każdego odtworzonego obrazu kopista dostaje ledwie... 40 centów?

Może dlatego że ich pracę liczy się nie za sztukę ale za metr kwadratowy?

Może dlatego, że młodzieńcze marzenia o zostaniu znanym malarzem dawno rozbito im w puch?

Każdy / zawsze / wszędzie

Dość wspomnieć, że najbardziej znany chiński malarz XX wieku Zhang Daqian zyskał sławę nie tylko jako przedstawiciel tradycyjnego malarstwa chińskiego, ale też azjatyckiej odmian rozmaitych -izmów. A na dodatek był... zręcznym kopistą. Imitował w mig dawne obrazy, co zresztą pomogło mu w zrobieniu światowej kariery.

Już w 2011 roku Zhang Daqian zdetronizował Pabla Picassa na światowym rynki aukcji sztuki. Jego obrazy sprzedały się w świecie za łączną sumę blisko 560 mln dolarów. Drugi był inny Chińczyk - Qi Baishi (1864-1957), dopiero później Andy Warhol oraz wspomniany Picasso. Światowe agencje donosiły wówczas, że na 15 najbardziej rozchwytywanych malarzy świata, aż 10 to Chińczycy.

Tak, to właśnie Chiny aktualnie są największym graczem na światowym rynku oryginalnej i imitowanej sztuki. Ponad miliard potencjalnych malarzy, potencjalnych fałszerzy, ale też potencjalnych klientów.

Kopiści z Dafen doskonale potrafią przecież klonować przykłady chińskiego wzornictwa czy malarstwa sprzed wieków, ale też tradycyjnej kaligrafii. A te rozchwytywane są przez gwałtownie rosnącą w Chinach klasę średnią, która nie tylko lubuje się ale wręcz snobuje na posiadanie w domu "oryginalnych" dzieł sztuki.

Czym różni się to od pragnień europejskich czy amerykańskich snobów? Niczym. Każdy z nich chce pokazać gościom swego salonu mistrzowskie pociągnięcia pędzla na płatkach van'goghowskich słoneczników.

A czym jest "twórczość" dafenowskiej wioski w obliczu rozwoju technologii, np. virtual reality, pozwalającej po nałożeniu gogli spacerować korytarzami National Gallery w Londynie czy Metropolitan Museum w Nowym Jorku i rozkoszować się zaschłymi na obrazach warstwami farby?

Jak uchwycić fenomen tego miejsca w erze kopiowania na potęgę własności intelektualnej w internecie czy tworzenia produktów na zasadzie copy & paste?

Jak ocenić moralne ramy tego gigantycznego przedsięwzięcia w erze sharing economy, gdzie szczytne idee "współdzielenia" wiedzy czy technologii okazują się na końcu twardym biznesem?

Szczerze? Są szczerzy

Paradoksalnie Dafen udając jednocześnie, że tworzy dzieła sztuki, tak naprawdę niczego nie udaje. Dla wielu okaże się mniej zakłamane i bardziej autentyczne od przekonanego o wyższości swej kultury świata zachodniego. Dafen grabi koncept, ideę, patent i krzyczy prosto w twarz: to należy do nas wszystkich! Do nas tak samo jak do pierwotnego twórcy.

Wg twórców z przedmieść Shenzhen pierwotnym twórcą jest ten, kto wypuści obraz spod swej ręki. Czy w takim razie Nian spotkana intercity do "największego warsztatu świata, gdzie produkuje się wszystko", miała rację?

Tak, z Dafen trudno się wydostać. Przez milion pracowni i sklepów z płótnem, olejnymi farbami, pigmentami, rozpuszczalnikami, sztalugami, pędzlami. Przez rewiry niemieckich ekspresjonistów, francuskich impresjonistów, flamandzkich autorów martwych natur, włoskich twórców renesansu i baroku, abstrakcjonistów, popartowców.

Z ścian spoglądają znane twarze: Barack Obama, Mao Zedong, Dalajlama, papież Franciszek, Lady Diana, Madonna, Britney Spears, Leo Messi, Cristiano Ronaldo. Portrety, krajobrazy. Akwarele, gwasze, akryle. Malarstwo dekoracyjne, religijne, marynistyczne, mitologiczne. Każde. Mozaiki, ikony, rzeźby.

Raz po raz mijają mnie detaliczni klienci. Przemykają a to z "Portretem Marylin Monroe" Andy'ego Warhola, a to z "Mona Lisą", a to kiczowatym obrazkiem sielskiej łąki i konikami i kotkami. Ktoś pcha na wózku odlew "Wenus z Milo", ktoś inny upycha w samochodzie prawosławne ikony, celowo postarzane mokrymi torebkami herbaty...

Kątem oka dostrzegam nawet... prastare rysunki z jaskiń Lascaux we Francji z okresu paeolitu. Przeniesione z dbałością o każdy detal na płótno w ramie metr na metr. 

- Proszę nie robić zdjęć - chyba właśnie to stara mi się powiedzieć właściciel galerii pokrzykując i gestykulując.

I jest to jedna z najbardziej absurdalnych odzywek, jakie można usłyszeć w Dafen. 

No bo... właściwie co? 

podziel się

  • facebook
  • linkedin
  • twitter
  • pinterest
  • email

tagi

re:
Dafen. Van Gogh od ręki
VIEW

następny artykuł
Re:view lubi ciastka. A ciastka to cookies. Re:view na Twoim mobajlu, kompie czy tabku to ciastka na talerzu. I to oznacza, że się na nie zgadzasz. Ok
Chcę dowiedzieć się więcej