fbpx

RE:
VIEW

Imigrancki koktajl za złotówki

Bez pracowników z zagranicy polska gospodarka się zawali - wróżą specjaliści. Rekordowo niskie bezrobocie otwiera nasz rynek nie tylko dla miliona pracujących z Ukrainy. W kolejce czeka Wietnam, Indie, Nepal i Bangladesz... Już teraz sektor IT w Polsce bywa turecki, ukraiński, rosyjski czy brazylijski...

Autor:RAFAŁ ROMANOWSKI
Opublikowano:09 WRZ, Poniedziałek

Krakowski Ruczaj. Zagęszczona do granic absurdu zabudowa. Z jednej strony boki osiedla Europejskiego czy rejonu Chmieleńca, z drugiej kubikowe, lśniące nowością budynki parku biznesowego na Czerwonych Makach.

- Za 10 lat będzie tu krakowski Chinatown - usłyszałem w 2008 roku od jadącej obok w taksówce amerykańskiej socjolożki. Karen była przekonana, że tak gęsta zabudowa i brak dobrego skomunikowania z centrum miasta spowoduje, że sprzedawane wówczas na pniu mieszkania na Ruczaju zasiedlą kiedyś biedniejsi imigranci zarobkowi. Jawił się jej jako miejsce przeklęte.

Czerwonych Maków nie było. Tramwaju też nie. W Krakowie wśród młodych szalało bezrobocie. Za pracą jechało się do Warszawy lub emigrowało "na zmywak" do UK.

W roku 2019 na Ruczaju mamy wszystko: tramwaj na Czerwone Maki, biznes-park, futurystyczną bryłę Krakowskiego Parku Technologicznego, budowane wciąż kolejne biurowce, mnóstwo przestrzeni do zagospodarowania pod nowe inwestycje. Niestety nadal króluje tu klaustrofobiczna architektura.

Ale też nadal kwitnie budowlany i sprzedażowy boom na Ruczaj. Minęło ponad dziesięć lat a z odciętego od centrum osiedla stał się dobrze skomunikowaną dzielnicą w naturalny sposób zasilającą pobliski sektor R&D w wysoko wykwalifikowanych pracowników. Chinatown nie ma.

Jest za to mnóstwo Ukraińców. Mieszka tu sporo Hindusów, trochę Mołdawian, Rumunów, Rosjan. Ci bardziej wykształceni i wykwalifikowani biją kolejne rekordy wysokości płac krakowskim sektorze IT, outsourcingowych centrach usług wspólnych i firmach technologicznych. W nadal tanim kraju, jakim wciąż pozostaje Polska ich pensje to ciągle nieosiągalne w ojczyznach pieniądze.

Zakładają tu lub przenoszą rodziny, wynajmują mieszkania lub kupują je na stałe. W sferze konsumpcji nie różnią się niczym od swych polskich koleżanek i kolegów. Jedni trzymają się razem, inni wtapiają w polską społeczność, uczą języka, wiążą swe losy z Polską również i na przyszłość.

Wschód wschodnich rynków

Ale nasz kraj, a głównie takie miasta jak Warszawa, Wrocław czy Kraków, to nie tylko nowa ziemia obiecana dla lepiej wykształconych przybyszów ze wschodu. Wśród zatrudnianych znajdziemy bez problemu całe rzesze Włochów, Portugalczyków czy Hiszpanów. Południe Europy, choć teoretycznie droższe, niż Polska, przeżywa wciąż ogromne problemy ekonomiczne. I gdy nad Wisłą bezrobocie wśród młodych jest śladowe (między 3 a 5%), o tyle "u południowców" wynosi kilkanaście % a w Grecji czy Hiszpanii bez pracy bywa nawet co trzecia osoba.

O ile Kraków czy Warszawa to od jakiegoś czasu eldorado nie tylko dla pracowników z post-sowieckiego wschodu ale też gorącego południa Europy, o tyle sektor usług i mniej wykwalifikowanych prac to już odrębny kosmos. Tam Polaków uświadczysz coraz mniej, lub nawet wcale.

Czy to budowlanka, czy prace domowe, czy obsługiwanie klientów w osiedlowej Żabce - tam język ukraiński przeplatany jest coraz częściej rozmaitą słowiańszczyzną czy mołdawsko-rumuńskim. Polacy wyjechali. Ci, którzy dawniej stanowili o robotniczym obliczu polskiego społeczeństwa awansowali do klasy średniej albo od dawna pracują za granicą.

Nic dziwnego, tak jak do Polski falą sprowadzili się Ukraińcy, tak polski język słychać teraz w zakładach pracy czy usługach Wielkiej Brytanii, Niemiec, Holandii, Irlandii czy krajów skandynawskich. A że kilkumilionową dziurę w bogacącej się Polsce trzeba kimś wypełnić, pojawia się "tani pracownik" z Ukrainy, Mołdawii czy Białorusi.

- Sytuacja jest tragiczna. Bezrobocie tak niskie a socjalne świadczenia prorodzinne typu 500+ tak powszechne, że wielu Polakom nie opłaca się tu pracować. Wolą wieść bezstresowe życie albo jechać do pracy na zachód. Tam wciąż dostaną lepsze pieniądze i nadal są bardzo poszukiwani. A przez to w Polsce brakuje rąk do pracy na tzw. stanowiskach mało-wykwalifikowanych. Ogromne braki w kadrach sprawiają, że pracodawcy płacą nieomal każde pieniądze za resztki pozostałych na rynku polskich budowlańców, spawaczy, cieśli, murarzy. I muszą posilać się pracownikami zza wschodniej granicy, bo bez nich nie przetrwaliby tych czasów. Paradoksalnie czasów hossy - mówi Kamil Wiatr, specjalista ds rynku pracy w firmie Aterima, która od kilku lat specjalizuje się w dostarczaniu na polski rynek przedstawicieli rozmaitych, najczęściej fizycznych, zawodów.

Kamil ma pełne ręce roboty. Codziennie od samego rana urywają się wręcz telefony i pękają służbowe maile z prośbami i błaganiami o sensownych pracowników zza wschodniej granicy. Dzwonią Polacy: właściciele firm budowlanych, małych zakładów przemysłowych, drobni przedsiębiorcy, właściciele sklepów, rzemieślnicy, operatorzy magazynów czy firm przewozowych.

Nie brakuje chętnych na sprzątaczki, nianie czy kucharki. Ruch jak w ulu. Nic dziwnego, w raporcie International Business Report firmy Grant Thornton czytamy, że już 60 proc. dużych i średnich firm w Polsce przeżywa poważne problemy ze znalezieniem wykwalifikowanych pracowników. To zupełnie nowe zjawisko.

6 państw

Oko pracodawcy patrzy na wschód. Nie tylko dlatego, że tam najtaniej, ale przede wszystkim z powodu tzw. 6 państw uprzywilejowanych. To Ukraina, Białoruś, Mołdawia, Armenia, Gruzja oraz Rosja. Wg polskiego (i zgodnego z unijnym) prawa obywatele tych krajów posługują się tzw. oświadczeniem o powierzeniu pracy i mogą legalnie pracować na terenie Polski w każdej branży 180 dni. I co ważne, nie muszą trwać wiernie u jednego pracodawcy.

Branża firm takich jak Aterima, zajmujących się legalnym sprowadzaniem do Polski strategicznie ważnych dla naszej gospodarki pracowników, jest w stałym kontakcie z Ministerstwem Pracy oraz Ministerstwem Spraw Zagranicznych w kwestii wydłużenia tego okresu do 365 dni. Wówczas pracowników z państw byłego ZSRR trafi do pracy nad Wisłą jeszcze więcej.

- Aktualnie wszystkim zależy, żeby poszukującym pracy w Polsce cudzoziemcom ułatwiać wszelkie procedury, niż utrudniać. Jeśli brakuje rąk do pracy nie tylko na stanowiskach niższego rzędu, ale też np wśród lekarzy czy pielęgniarek, to pracownicy z Ukrainy są zbawieniem, a nie utrapieniem - ocenia Kamil Wiatr. I podkreśla, że mówienie o Ukraińcach, że "zabierają pracę Polakom", jest obecnie absurdalne.

- Bez pracowników ze wschodu polska gospodarka wpadłaby w gigantyczne problemy. Tysiące pracodawców musiałoby ogłosić upadłość albo bankructwo z tytułu niewykonanych kontraktów, nie dostarczonych zamówień czy nie sprzedanego towaru. Potrzebujemy tych ludzi jak nigdy dotąd. Można zaryzykować twierdzenie, że Polska stoi teraz na imigrantach - słyszymy od fachowców z Aterima.

Liczby są nieubłabane. Skoro aż tylu pracodawców w Polsce zmaga się z brakiem pracowników niższego szczebla, przestają dziwić posunięcia rządu, dzięki którym coraz więcej zawodów wymagających wysokich kwalifikacji stopniowo zaczyna być zwolnionych z ubiegania się o zezwolenie na pracę. Skoro powiatowe urzędy pracy zgłaszają dramatyczne braki kadr do pracy, władza musi reagować. W sejmie złożono już projekt ustawy dotyczącej ukraińskich lekarzy, którzy za jakiś czas nie będą musieli przechodzić tzw. procesu nostryfikacji. W kolejce czeka cała lista innych zawodów...

- To jedyna droga - nie mają wątpliwości specjaliści. I zwracają uwagę, że to początek trwałych zmian na rynku pracy w Polsce, która jeszcze 20 lat temu tkwiła na dnie nie mogąc zaoferować pracy milionom obywateli.

Źle w beczce miodu

Dlaczego więc skoro jest (w gospodarce) tak dobrze, to czemu jest tak źle? - Obecnie pracodawcy nie mają możliwości wyboru. Bierze się każdego, nawet o zaniżonych kwalifikacjach, nawet do późniejszego doszkolenia na swój koszt. Generalnie każda osoba, która spełnia podstawowe warunki, dostaje pracę od ręki. Polacy w 2, 3 dni, obcokrajowcy w ustawowy tydzień. Nie powinno nas to dziwić bo przecież Polacy mają tak samo za granicą - ocenia inny z naszych rozmówców z branży HR.

Kto buduje polskie autostrady? Polaków jest coraz mniej, dlatego też firmy takie jak Aterima ściągają nawet całe 15, 20-osobowe brygady z zagranicy. Nie tylko z Ukrainy, ale coraz więcej np. z... Wietnamu. Tak dzieje się w Małopolsce np. przy budowie nowego odcinka ekspresowej Zakopianki, gdzie pracuje brygada 30 Wietnamczyków. Takich dalekowschodnich akcentów będzie coraz więcej, skoro np. kilkanaście kilometrów północnej obwodnicy Krakowa S52 ma budować konsorcjum chińskich firm budowlanych.

- To oczywiste, że takie drogi jak S52 budować będą chińskie brygady. To najtańsze ale i najbardziej logiczne rozwiązanie. Po co ściągać coraz droższe ekipy z Ukrainy albo znosić płacowe kaprysy budowlańców z Polski, skoro w chińskich aglomeracjach ma się dostęp do kilkuset milionów robotników. Można ich tu ściągnąć, zakwaterować w czasowym miasteczku kontenerów, zapłacić więcej niż w Chinach, ale wciąż mniej niż Europejczykowi. Im więcej wygranych kontraktów przez chińskie czy indyjskie firmy budowlane, tym więcej ruchu i konkurencji w branży, ale i spodziewanych bankructw polskich podwykonawców. Ci już teraz cierpią na niedobór Polaków ale w konkurencji z tanim Azjatą faktycznie zaczynają mieć problem. Tym samym może nas czekać powtórka fali upadków rodzimych firm specjalizujących się drogach z roku 2012. Wówczas przy budowie autostrad wykańczało je tzw. kryterium najniższej ceny i drożejące w mgnieniu oka ceny surowców i materiałów w czasie pokryzysowej hossy. Teraz to miażdżąca konkurencja ze wschodu - słyszymy od wiceprezesa jednej z wiodących firm budowlanych w Polsce.

Imigranckie szlaki

Rumuńskie Maramuresz. Odcięte wysokimi Karpatami od modnego wśród inwestorów stołecznego Bukaresztu, odseparowane granicą od swej pogrążonej w stagnacji ukraińskiej części. Kraina pachnąca lasem, trawą, końskim plackiem. 300 km od polskich granic po ulicach chodzą ludzie ubrani w regionalne, ludowe stroje, cerkwie stroi się kwiatami a na śniadanie pije kubek mleka od krowy. Przypatrz się dobrze: co drugi samochód na... francuskich rejestracjach. Ale też mnóstwo włoskich, hiszpańskich, trochę angielskich, niemieckich...

- Tu większość młodych pracuje na zachodzie Unii. To nic niezwykłego dla ludzi z Maramuresz, którzy przywykli przez wieki do ciężkiej pracy - uśmiecha się Vlad, właściciel małego gospodarstwa we wsi Valea. Jego zdaniem praca kilku milionów ludzi poza granicami Rumunii ma dla kraju kolosalne znaczenie. I dobre, i złe. Dobre, bo ludzie mają wreszcie pieniądze a ich rodzinne domy pięknieją z roku na roku. Złe, bo choć Rumuni są bardzo przywiązani do bliskich, z racji rozłąki więzy międzyludzkie muszą kuleć.

- Pracowałem w Warszawie osiem lat. Wróciłem bo w Rumunii zaczyna się to samo, co u was w Polsce. Czyli najzwyczajniej w świecie zaczyna brakować rąk do pracy. A kraj się rozwija i rozkwita więc pracy jest coraz więcej, a ludzi coraz mniej. Wróciłem, bo jestem tu potrzebny - mówi nienaganną polszczyzną niespełna 30-letni Andre, spotkany w restauracji Fario w siedmiogrodzkiej Gherli.

Na wschodzie nikogo więc nie dziwi ciężka praca nawet w nadgodzinach. - Tacy Ukraińcy chcą dużo pracować. Pytają czy mogą w soboty, niedziele czy wieczorem. Chodzi o jak najszybszy zarobek - nie ukrywa Kamil Wiatr. I podkreśla, że mit taniego Ukraińca nad Wisłą już się skończył. Teraz dla pracodawców to zrozumiałe koszty m.in. z logistyką zainstalowania w Polsce ludzi z Ukrainy: - większość z nich jest pierwszy raz na dłużej za granicą. Wielu nie potrafi się nawet podpisać inaczej, niż cyrylicą. Trzeba wszystko zorganizować, np. badania lekarskie czy wszelkie niezbędne pozwolenia. Odczekać tydzień a tu... ludzie rwą się natychmiast do pracy.

Aterima wydała specjalny, 70-stronicowy poradnik dla pracowników z Ukrainy: krok po kroku przybliżają im jak założyć konto, jak kupić smartfon z polskim abonamentem, jak pójść do lekarza, jak uczyć się języka, jak unikać nieuczciwych pośredników.

- Jest sporo oszustów po ukraińskiej stronie. Ściemnianych agencji poszukiwania pracy sprzedających naiwnym zaproszenia do pracy w Polsce za 300 euro. Albo obiecujących gruszki na wierzbie, np, że ich dyplomy czy certyfikaty będą natychmiast w Polsce honorowane. Tymczasem to jest proces. Czasem spotykamy ludzi, którzy są zdziwieni, że w Polsce nie można dać urzędnikowi w kopercie kasy w zamian za załatwioną sprawę bo w ich kraju była to codzienność - wylicza Kamil Wiatr.

Enklawy, oazy

Innym więc pracownikiem będzie ktoś z Rumunii, która do Unii Europejskiej weszła w 2007 roku, 3 lata po Polsce, innym uciekający przed wojną Ukrainiec z Donbasu, innym jeszcze ktoś z Filipin. Akurat przed Filipińczykami może otworzyć się spora szans na znalezienie dobrej pracy w Europie. Polski rząd, między młotem a kowadłem w kwestii imigrantów zarobkowych, pracuje nad ułatwieniem zatrudniania pracowników z Filipin.

Jesienią 2018 zostało zawarte specjalne porozumienie o zwiększeniu puli wolnych miejsc w branżach IT czy budowlance oraz opiekunek dla starszych osób. Polski rząd forsuje deal z Filipinami licząc na to, że kraj liczący aż 110 mln mieszkańców może dostarczyć nad Wisłę "bliskich kulturowo" pracowników wyznających katolicką wiarę.

Ale nietrudno spostrzec, że wiarą mało kto będzie się kierował, jeśli w grę wchodzi masowe "być albo nie być" polskich przedsiębiorców. W kolejce czekają więc imigranci niższego szczebla z Indii, Nepalu, Wietnamu, Bangladeszu. W Polsce czekają na nich etaty kierowców autobusów, sprzątaczy, śmieciarzy, czyli te zawody, które Polacy wolą wykonywać dla zachodnich firm w głębi UE, a które niekoniecznie interesują Ukraińców.

Ci mają już swoje enklawy i oazy w polskich miastach. W rejonie Nowohuckiej w Krakowie działa nawet specjalny akademik, w którym mieszkają wyłącznie przybysze zza wschodniej granicy. Ukraińska staje się powoli Skawina, gdzie w miejscowych firmach produkcyjnych czy magazynach pracują ich całe setki.

- Zazwyczaj jest tak, że najpierw przyjeżdża mąż, potem ściąga żonę z dziećmi, a czasem i dziadków czy kuzynostwo. Na lokalnych grupach w internecie wymieniają się adresami mieszkań, ofertami pracy, ulubionymi miejscami spędzania wolnego czasu. Różni są to ludzie. Gigantyczna wciąż różnica w poziomie życia między Ukrainą a Polską powoduje, że sód rekrutowanych np. do prac fizycznych osób spotykamy prawników, lekarzy, ludzi po technicznych doktoratach. Ale są to też pozytywne historie. Ostatnio pewien pan przysłał nam zdjęcia pięknego domu, który postawił dla rodziny na ukraińskiej prowincji dzięki pieniądzom z pracy załatwionej mu przez naszą firmę. Takie zdarzenia cieszą, bo nie traktujemy tych ludzi jak masę ale nad każdym przypadkiem staramy się pochylać indywidualnie. Ale wiedzie się też całym społecznościom, jak np zatrudnionym w pewnej podkrakowskiej firmie, gdzie w 20 osób zorganizowali drużynę piłkarską, występują w regionalnej lidze, mają ożywione kontakty - opowiada Kamil Wiatr.

Inna sprawa, że dopiero teraz polskie lotniska pękają od połączeń z Ukrainą. Pełne samoloty Ukraine Airlines, LOT, Wizz Air czy Ryanair fruwają praktycznie z każdego portu w Polsce do Kijowa, Lwowa, Charkowa, Odessy, 

Kogo spotkamy w Małopolsce? Głównie osoby z okolic Charkowa, typowo produkcyjnych regionów Ukrainy, gdzie większość zakładów padła a bezrobocie osiąga szokujące wskaźniki. Ale też z pogrążonego w chaosie Doniecka, niegdyś najbogatszego miasta naszego wschodniego sąsiada. Zdarzają się ludzie bez ręki czy z widocznymi, ciężkimi obrażeniami. Polska 2018 to dla nich eldorado.

I święty spokój.

podziel się

  • facebook
  • linkedin
  • twitter
  • pinterest
  • email

tagi

re:
Imigrancki koktajl za złotówki
VIEW

następny artykuł
Re:view lubi ciastka. A ciastka to cookies. Re:view na Twoim mobajlu, kompie czy tabku to ciastka na talerzu. I to oznacza, że się na nie zgadzasz. Ok
Chcę dowiedzieć się więcej