fbpx

RE:
VIEW

City
0:52

ZOZI: ucieczka z wielkich miast

Pandemia odciska piętno. Rok ZOZO zmienia się w ZOZI i pogłębia trend ucieczki z metropolii. Czy klasa średnia zmieni oblicze polskich wsi i miasteczek?

Autor:JAROSŁAW MAKOWSKI
Opublikowano:06 KWI, Wtorek

1.

Doskonale pamiętam rozmowy o miastach. Chcieliśmy w nich mieszkać, pracować, bawić się, spędzać wolny czas. Szczególnie zapadły mi w pamięć spotkania z młodymi ludźmi. Gdy jeszcze dwa lata temu pytałem ich, gdzie chcieliby mieszkać, najczęściej padała odpowiedź: „W Londynie, Barcelonie, Amsterdamie”.

W sumie nic dziwnego! Któż nie chciałby mieszkać w Barcelonie? Niemniej daje do myślenia, że gdy zaczynałem drążyć temat, okazywało się, że Barcelona równie dobrze mogłaby znajdować się w Wielkiej Brytanii, a nawet Polsce. Nie miało bowiem znaczenia, że to hiszpańskie miasto. Istotne było, że stolica Katalonii jest ekscytująca i przyjazna dla swoich mieszkańców.

Przyciągały miasta, nie zaś państwa; jawiły się jako centra gospodarcze, społeczne i kulturalne. Ludzie chcą żyć w Paryżu czy Londynie, a nie we Francji albo w Wielkiej Brytanii.

Rację miał więc amerykański nieżyjący politolog Benjamin Barber. W wykładach dawanych na całym świecie powtarzał, że to miasta są naszym przeznaczeniem. Przez chwilę byliśmy świadkami miejskiej rewolucji: zmniejszała się rola kraju, a rosła rola miasta. Obserwowaliśmy też eksplozję emigracji ludzi do miast: socjologowie przewidywali, że w ciągu najbliższych czterdziestu lat liczba mieszkańców Ziemi wzrośnie z 6,5 miliarda do 9 miliardów, a największy przyrost ludności przypadnie na miasta – będą w nich żyły aż dwie trzecie ludzi (obecnie połowa).

2.

Miejska rewolta nie ominęła Polski. Ruchy miejskie wykrzykiwały hasło „Mamy prawo do miasta”. My, obywatele. My mieszkańcy. Odsłoniły się dwie perspektywy rozwoju miejskiej rewolucji. Bo na miasto można spojrzeć z dwóch perspektyw – ptaka (z góry) i żaby (z dołu). Gdy przyglądamy się miastu z pierwszej perspektywy, widzimy najbardziej spektakularne budowle.\

Na przykład w Katowicach byłyby to Spodek, budynek NOSPR-u, Muzeum Śląskie, Międzynarodowe Centrum Kongresowe. Ta perspektywa zapiera dech w piersiach. Przywołane obiekty dominują nad miastem, budzą podziw i zachwyt. Miasto z lotu ptaka (albo z drona) wygląda monumentalnie. Myślimy: chcę tam pojechać, muszę te cuda architektury zobaczyć.

Czy jednak perspektywa ptaka oddaje prawdę o mieście? Od duńskiego urbanisty Jana Gehla nauczyliśmy się, że ono ma „być dla ludzi” i na „ludzką miarę”, i wciąż te zasady przywołujemy. By ocenić jakość życia w mieście, należy porzucić kuszącą perspektywę ptaka i przyjąć mało spektakularną – co tu kryć – perspektywę żaby. Trzeba spojrzeć na miasto, ba, wniknąć w nie z poziomu gruntu, bez zapierających dech w piersi widoków budynków.

Ominie nas delektowanie się rozwiązaniami urbanistycznymi/architektonicznymi, których celem (szkoda, że czasami jedynym) jest wprawienie nas w zachwyt i podziw. Doświadczymy za to codzienności miasta – całodobowego pędu, otwartości na mieszkańców, użyteczności, która ma sprawiać, że nam, podmiotom urbanistyki i polityki władz miasta, żyje się po prostu dobrze i komfortowo.

Czegóż więc doświadczamy z perspektywy żaby? Już po kilku godzinach będziemy wiedzieli, czy „używane” przez nas miasto zostało skrojone na ludzką skalę. Po wyjściu z domu ocenimy, czy chodniki są równo położone. W drodze do pracy przekonamy się, czy transport publiczny jest przyjazny: tu w grę wchodzą nie tylko punktualność autobusu czy tramwaju, ale także usytuowanie przystanków, komfort przejazdu (ogrzewanie zimą, klimatyzacja latem).

Na popołudniowym spacerze z dzieckiem chcemy mieć w pobliżu oprócz placu zabaw także tereny zielone. Potrzebujemy też pod ręką sklepu z podstawowymi produktami spożywczymi. Jeśli wieczorem zapragniemy spotkać innych, nawet obcych ludzi, by podyskutować o sprawach boskich i ziemskich, sprawdzimy, czy w pobliżu jest kawiarnia albo restauracja.

Dopiero bogatsi o takie doświadczenia możemy odpowiedzialnie zawyrokować, do jakiego miasta trafiliśmy: przyjaznego czy skrojonego pod „chwilowych oglądaczy”. Ci drudzy wpadają z wizytą, by zobaczyć jeden czy drugi budynek, po czym pakują się i wracają do domu. Zgoda, perspektywa żaby nie jest spektakularna. Jest za to użyteczna. Zastosujemy ją jako kryterium, gdy przyjdzie nam decydować, gdzie chcemy zamieszkać, założyć firmę, odpoczywać. Przyjmują ją codzienni użytkownicy miasta, a oni mają prawo nie tylko do miasta, ale do miasta przyjaznego.

Powiem szczerze: nie ufam miastu, które chełpi się jedynie spektakularnym muzeum czy filharmonią. Nie problem wybudować jeden czy drugi taki obiekt za publiczne pieniądze.

W Polsce działa wielu zdolnych architektów, a ich prace budzą powszechny, nie tylko lokalny zachwyt. Pokażcie mi jednak w naszym kraju miasto, które budowałoby swój wizerunek nie przez pryzmat „architektury spektaklu”, ale codziennej użyteczności. Czy nie chcielibyście, aby śląskie miasta były znane w Polsce i Europie z tego, że mamy najlepszy zintegrowany transport publiczny? Że figurują na czele rankingu miast z najlepszej jakości powietrzem?

Oczywiście mógłbym zadać jeszcze wiele retorycznych pytań. Nie o to chodzi. Teraz, gdy miasta zmagają się z pandemią, tym bardziej musimy przyjąć punkt widzenia żaby. To on sprawia, że w centrum ważnego i spektakularnego procesu są człowiek i jego egzystencjalne bezpieczeństwo.

3.

Choć wielkie miasta starają się zapewnić nam poczucie bezpieczeństwa, ich przyszłość – po roku życia z COVID-19 – rysuje się w ciemnych barwach. Trwa ucieczka. Ludzie się boją. Pandemia sprawiła, że miasta przestały być dla ludzi – szczególnie z miasteczek i wsi – ziemią obiecaną. Kojarzą się z zagrożeniem. Chociaż dane tego nie potwierdzają, panuje przekonanie, że w mieście, metropolii, łatwiej się zarazić. Zresztą strach zawsze towarzyszył życiu w mieście, choć z całą mocą uświadomiła nam to dopiero pandemia.

„Miasto jest dwuznaczne” – pisze włoski filozof Marco Filoni. „Nie jest tylko miejscem harmonii, schronienia. Jest również miejscem strachu. I jakkolwiek staralibyśmy się formułować myśli mające nas pocieszyć, rozbroić strach, a więc odpędzić najdalej jak to możliwe, odnajdujemy go za każdym razem, nie przestaje nas dręczyć. Żywimy nadzieję, że zostawiamy go za bramą miasta, za drzwiami naszego domu. Następnie jednak odkrywamy, że znajdzie on jednak sposób, by przeniknąć do wnętrza”.

Dziś w mieście boimy się koronawirusa, karetek stojących przed szpitalami, braku wolnych łóżek, rekordowych ilości zgonów: w 1946 roku zmarło nas 242 tysiące; w 2019 roku – 409 tysięcy; a w 2020 roku – 485 tysięcy, najwięcej od zakończenia II wojny światowej. Boimy się, że nie dostaniemy się do lekarza. Miasto w czasie pandemii nie jest bezpiecznym domem, ale pułapką.

Cóż więc robią mieszkańcy wielkich miast – ci sami, którzy jeszcze wczoraj pakowali swój dobytek, by ruszyć w drogę i zamieszkać w metropolii? Są w odwrocie. Trwa swoisty exodus. Trafnie opisał go socjolog-kulturoznawca Jakub Dymek i przytoczył kilka ciekawych danych: najwięcej obywateli straciły miasta Nowy Jork, Los Angeles i Chicago.

W pierwszym lockdownie, wiosną 2020 roku, ponad 150 tysięcy osób wymeldowało się z nowojorskich kodów pocztowych, mieszkańców zyskały zaś małe i oddalone od wielkich centrów populacyjnych miejsca o przyjaźniejszym klimacie, w rodzaju Katy w stanie Teksas i Meridan w Idaho.

Skoro wielkie firmy obiecują już swoim pracownikom pełnowymiarową telepracę, to oczywista jest pokusa, by nie przepłacać za mikroapartament w Dolinie Krzemowej czy na Brooklynie, lecz co miesiąc inkasować czek na dotychczasową kwotę w miejscu tańszym i bardziej przyjaznym.

Dymek przyjrzał się także migracji w Polsce. Odnotowujemy podobny trend: centra miast pustoszeją na rzecz pęczniejących ponad miarę obwarzanków. BIGdata „Gazety Wyborczej” wylicza, że „rekordzistą w przyroście ludności w latach 2010–2019 jest powiat wrocławski okalający stolicę Dolnego Śląska. W ciągu dekady przybyło tam aż ok. 27 proc. mieszkańców. Na kolejnych szczeblach rankingu są powiaty poznański (21 proc.) i gdański (20 proc.)”.

Pomimo kryzysu gospodarczego i niepewności w 2020 roku wydano w Polsce najwięcej pozwoleń na budowę domów rodzinnych od dekady, prawie udało się pobić rekord z 2008 roku. Znaczna część ze 100 tysięcy nowych domów powstanie poza miastami i coraz więcej na wsi. W górę poszły ceny działek i nieruchomości, spadły ceny najmu w miastach. Dodatkowo zaczął się u nas istny boom na mikrodomy, które można stawiać praktycznie bez zezwoleń: wystarczą działka, media i projekt.

Kierunek migracji z wielkich miast na wieś obserwujemy także w krajach Europy Zachodniej – we Włoszech, w Hiszpanii, Portugalii. Dziś dla mieszczuchów, jak Europa długa i szeroka, wyjazd na wieś to nie tylko sposób na ucieczkę od zbyt szybkiego tempa życia, ale przede wszystkim poszukiwanie bezpiecznej przestrzeni. W dobie COVID-19 wieś jest synonimem bezpieczeństwa. Wolności od zarazy.

A co ze stylem życia oferowanym przez wielkie miasta? Co z dobrze płatną pracą dla klasy kreatywnej?

4.

Po roku pandemii widać, że miejski styl życia, pracy i spędzania czasu wolnego, który przyciągał ludzi do wielkich metropolii, został zredefiniowany. To, co wydawało nam się niemożliwe, dziś jest chlebem powszednim. Tomasz Kulas zebrał sześć trendów składających się na „Normalność 2.0” – dodajmy, normalność pozamiejską.

Po pierwsze: wiemy już, że ofiarą lockdownu w dużej mierze padły miasta. Pozamykane sklepy, galerie handlowe, muzea, kina restauracje i knajpy wysysają z miast życie. Tętniące życiem centra metropolii zaczynają się kojarzyć z cmentarzami. Ludzie, co oczywiste, szukają sposobów na wydostanie się ze swoistej pułapki – nie tylko z zamknięcia, ale i depresyjnego otoczenia, którego symbolem są pozamykane centra rozrywki i kultury.

Moi znajomi, szczególnie rodzice małych dzieci, podczas lockdownu uciekają za miasto: albo do swoich rodziców na wieś, albo do wiejskich domów. Cisza i natura oferują w dobie pandemii lepszą jakość życia.

Po drugie: w pandemii upowszechniła się praca zdalna. Liczy się już nie siedzenie w biurze, lecz dostępność na łączach. Wystarczy wysokoprzepustowy internet. Badania pokazują, że ponad połowa (54 procent) osób, które ze względu na COVID-19 zaczęły pracować zdalnie, deklaruje chęć wykonywania swoich obowiązków w ten sposób również po pandemii. Aż 75 procent badanych stwierdziło natomiast, że chcą pracować z domu przynajmniej częściowo.

Korzyści płynące z pracy zdalnej to większa efektywność, lepsze skupienie, mniejszy stres, brak problemów z dojazdem. Pracodawcy natomiast liczą dziś każdy grosz. Zauważyli, że praca zdalna jest obciążona niższymi kosztami, zwłaszcza dzięki obniżeniu kosztów lokalowych. Nic nie wskazuje na to, byśmy mieli wrócić do pracy stacjonarnej w pełnym, przedpandemicznym wymiarze.

Po trzecie: nie potrzebujemy galerii handlowych, bo handel przeniósł się do sieci. W pierwszym tygodniu po ponownym otwarciu galerii handlowych (w maju 2020 roku) ruch klientów wynosił jedynie około 40 procent stanu sprzed pandemii. W czerwcu – według danych Polskiej Rady Centrów Handlowych – ustabilizował się na poziomie około 77 procent, lecz większość sprzedawców postawiła w ostatnim czasie na rozwój sprzedaży w kanale cyfrowym. W efekcie część sieci (na przykład Empik, LPP) decyduje o ostatecznym zamknięciu niektórych sklepów.

Po czwarte: formalności prawne i finansowe załatwiamy online. Wizyty w urzędzie skarbowym, ZUS-ie, spotkania wspólników czy choćby zwykłe kontakty z biurem księgowym zdaniem wielu przedsiębiorców uzasadniały konieczność prowadzenia biznesu w wielkim mieście. Obecnie nie mają już dawnego znaczenia, choć nadal się zdarza, że załatwienie pewnych spraw przez internet lub telefon jest niemożliwe.

Po piąte: edukacja przenosi się do sieci. Dla klasy średniej to był główny argument: mieszkamy w wielkim mieście, by stworzyć dobre warunki rozwoju dla naszych dzieciaków, zapewnić im żłobek, później renomowane przedszkole, prestiżową szkołę. Uczniowie z terenu metropolii korzystają z „przywileju” łatwiejszego dojazdu komunikacją miejską.

Znaczenie tego czynnika w ostatnich miesiącach zdecydowanie spadło. Nawet jeśli dzieci wrócą do przedszkoli, szkół podstawowych i średnich, nauczanie online (zwłaszcza w najlepszych placówkach) urosło do rangi realnej i powszechnie dostępnej alternatywy. Jeszcze mocniej to zjawisko dotyczyć będzie uczelni, więc nie trzeba już szukać mieszkania w dużym mieście ze względu na edukację dzieci.

Po szóste: rozrywka i integracja online. Ostatnie bastiony miejskiej rozrywki niezwiązane z internetem – teatry, kina, muzea i koncerty – stanęły w ostatnim czasie przed krytycznymi wyzwaniami; ale i one potrafiły przenieść swoje wydarzenia do sieci. W czasach powszechnego użytkowania Netflixa i YouTube’a nie da się obronić tezy, że dopiero dzięki pandemii ludzie „odkryli rozrywkę w internecie”.

Zmieniło się jednak coś istotnego: wiele spotkań, zwłaszcza firmowych, o charakterze integracyjnym rzeczywiście przeniosło się do sieci. Coraz więcej podmiotów stawia na tę formę budowania więzi i współpracy między osobami z jednej organizacji, wzmacniania poczucia zaangażowania i identyfikacji. Również miejskie ośrodki wspólnej rozrywki i spotkań nie są już więc tak potrzebne jak przed pandemią.

5.

Dotarliśmy do punktu, w którym trzeba zadać ostatnie pytanie: jakie konsekwencje dla życia społecznego i politycznego będzie miała ucieczka klasy średniej i nowych mieszczan z metropolii na wieś i do miasteczek? To może najciekawszy element miejskiej układanki, dotychczas niezauważony.
Miasta w pewnym sensie dokonywały drenażu talentów ze wsi i miasteczek, przyciągały najbardziej kreatywne jednostki. Kumulacja ludzi kreatywnych i przebojowych w metropoliach była więc duża.

Pandemia zahamowała ten trend. Nie tylko klasa średnia zaczęła w poszukiwaniu bezpieczeństwa uciekać z miast na wieś; w rodzinnych miejscowościach zostali również studenci, gdyż nauczanie odbywa się zdalnie. Nie było sensu porzucać własnego domu, z „wiktem i opierunkiem”, i jechać, dajmy na to, do stolicy, by tam w wynajmowanej kawalerce uczestniczyć w zajęciach uniwersyteckich online.

Stawiam następującą tezę: w czasie, gdy młodzi ludzie, klasa kreatywna i klasa średnia przenieśli swoje życie do miasteczek i wsi, wybuchł Strajk Kobiet. Media rozpisywały o zasięgu protestu z jesieni 2020 roku. Zwracano uwagę, że do protestów dochodziło w małych miastach: Sochaczewie, Limanowej, Wadowicach, rzecz dotychczas niespotykana. Presja społeczna w małych miejscowościach i na wsiach raczej uniemożliwiała sprzeciwianie się władzy. Tam wszyscy się znają, a udział w manifestacji to akt polityczny.

Dodatkowo, co jest tajemnicą poliszynela, dużą władzę symboliczną wciąż ma tam ksiądz. Uczestnicy antyrządowych protestów narażali się więc na wytykanie palcami czy bycie przywołanym do porządku w trakcie niedzielnej mszy. Mimo to Strajk Kobiet dotarł i na prowincję.

Choć nie przeprowadzono żadnych badań, wiadomo, że w dużym stopniu odwagą protestowania wykazali się ludzie młodzi, studenci, a także migrująca z metropolii na wieś klasa średnia. To pokazuje, że czasami tyranię przymusu siedzenia cicho może przełamać kilka osób, które zdecydują się publicznie okazać niezadowolenie. Kobiety z mniejszych miejscowości i wsi zobaczyły, że nie są same. Oto inne kobiety, a także mężczyźni, nie boją się protestować. Napływowi zmieniają świadomość w miejscach, w których zaczęli nowe życie albo choćby przez ostatnie miesiące z powrotem mieszkają.

Jaki z tego płynie wniosek? Pandemia może przyczynić się do zakwestionowania podziału na liberalne miasta i konserwatywne miasteczka/wsie. Jeśli klasa średnia w ramach szukania bezpieczeństwa i bliskości natury postanowi zamieszkać poza metropoliami, zmieni się struktura społeczna i ideologiczna prowincji. Może jednym z nieoczekiwanych efektów pandemii będzie nie tylko ucieczka klasy średniej z metropolii na wieś, ale także ideologiczne oddziaływanie przybyszy, które w niedalekiej przyszłości przełoży się na postawy wyborcze.

Jarosław Makowski - filozof, teolog, publicysta, samorządowiec, miejski aktywista, szef Instytutu Obywatelskiego

podziel się

  • facebook
  • linkedin
  • twitter
  • pinterest
  • email

tagi

re:
ZOZI: ucieczka z wielkich miast
VIEW

następny artykuł
Re:view lubi ciastka. A ciastka to cookies. Re:view na Twoim mobajlu, kompie czy tabku to ciastka na talerzu. I to oznacza, że się na nie zgadzasz. Ok
Chcę dowiedzieć się więcej